Z górskich rejonów prowincji Sa Pa przenosimy się w znacznie cieplejsze miejsce: na wyspę Cat Ba, zlokalizowaną obok najsłynniejszej atrakcji Wietnamu czyli Ha Long Bay.

Cat Ba Island

W tym celu docieramy śpiulkolotem, czyli sleeping busem, do miejscowości, która – podobnie jak wyspa – nazywa się Cat Ba. Po 9 godzinach podróży okazuje się, że w miasteczku… nie ma nic. To przytłaczający, turystyczny kurort, pełen niezliczonych, opustoszałych hoteli.

Uciekamy stamtąd czym prędzej i łapiemy prom na wyspę Cat Ba, która jest naszą destynacją. Prom w listopadzie odjeżdża tylko 3 razy dziennie a sama podróż trwa ponad godzinę. Pogoda jest idealna: błękitne niebo i świecące słońce, w którego promieniach zatoka Ha Long Bay (bo dokładnie przez nią przepływamy, żeby dostać się na wyspę), wygląda zjawiskowo! To jedne z najlepszych chwil całego wyjazdu <3

Zatoka Lądującego Smoka nie bez powodu w 2009 r. trafiła na listę siedmiu nowych cudów świata natury <3

Po wyjściu z promu czeka na nas autobus, który w ok. godzinkę zawozi nas do centrum wyspy. Wita nas taki obłędny zachód słońca!

Dziewiąty dzień naszego wyjazdu spędzamy eksplorując wyspę. W tym celu oczywiście wypożyczamy skutery. Cat Ba jest malutka, ma ok. 20 km długości – widoki po drodze są po prostu fenomenalne!

Wyspa Cat Ba oznacza Wyspę Kobiet, ponieważ w trakcie konfliktu z Chinami, wietnamskie kobiety właśnie tutaj przebywały, przygotowywując zaopatrzenie i broń dla żołnierzy.

Tego dnia wybieramy się na króciutki trekking na najwyższy szczyt wyspy – Ngu Lam. Pętla ma zaledwie 3km i 200 metrów przewyższeń, jednak w tropikalnym klimacie ten trekking wyciska z nas siódme poty!

Docieramy na szczyt cali mokrzy, ledwo łapiąc oddech. Oczywiście, dla tych widoków było warto!

W cenie biletu do parku, otrzymujemy także wejście do jaskini Trung Tang. Cóż, nie mój typ rozrywki, nic specjalnego 😀

Z kolei na zachód słońca (na który się spóźniliśmy :D), jedziemy do Cannon Fort, z którego bardzo ładnie widać całą zatokę.

Kolejny dzień spędzamy na totalnym relaksie <3 Pora na jedną z najbardziej wyczekanych atrakcji czyli rejs po Zatoce Lan Ha. To sąsiadka słynnej Ha Long Bay, która wygląda identycznie jak jej siostra celebrytka, a jest znacznie mniej uczęszczana. Całodzienny rejs po zatoce to genialne przeżycie!

Spośród wielu ofert, decydujemy się na Cat Ba Green Trail Travel, które cieszy się bardzo dobrymi opiniami. Nie zastanawiamy się długo, którą ofertę wybrać, po prostu kupujemy to, co proponują nam w hotelu. Szkoda czasu na dyskusje, a i tak wybór okazuje się być strzałem w dziesiątkę 🙂

Płyniemy małym, kameralnym (ok. 19 osób) stateczkiem, czyli tak jak lubię <3 Jest cicho, pięknie i pysznie, a widoki po drodze są nieprawdopodobne! Spędzamy cały dzień w raju!

Moim ulubionym punktem programu jest pływanie na kajakach <3

Największe emocje towarzyszą przeciskaniu się przez wąziutką jaskinię 😀

Nie obyło się także bez skoków do wody 😉

Bardzo ciekawym widokiem są wioski rybackie – tutaj autentycznie mieszkają ludzie, a nawet.. psy! Podobno ich jedynym zadaniem jest dotrzymanie towarzystwa rybakom 🙂

Odwiedzamy nawet jedną z takich wiosek 🙂

Uwierzcie mi, że chodzenie po tych gibających się belkach to prawdziwy test równowagi! 😀

Długo rozważaliśmy zostanie na jedną noc w hotelu na wodzie, konkretnie tym na zdjęciu. Ostatecznie nie spięło nam się to z planem, ale może Wam się uda 🙂

Lan Ha Bay to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu zobaczyłam!

A w promieniach zachodzącego słońca wygląda jeszcze bardziej magicznie <3

Naprawdę mamy ochotę zostać tutaj dłużej, ale chcemy zobaczyć jeszcze kilka miejsc w Wietnamie, dlatego z wielkim żalem żegnamy się z Cat Ba 🙁 Ostatnie kilka godzin spędzamy na – jedynej w trakcie naszej wycieczki – plaży, która jest absolutnie przepiękna i.. pusta!

Ta plaża to Cat Co 3 Beach 🙂 Prowadzi z niej krótka ścieżka, z której możemy podziwiać piękne widoki.

Trafiliśmy do raju!

Woda z kokosa w takim miejscy smakuje jeszcze lepiej!

Czas pożegnać się z rajską Cat Ba i ruszać dalej w drogę! Czeka nas 4h drogi w autobusie do kolejnej destynacji. Żegnają nas takie widoki <3

Ninh Binh

W końcu meldujemy się w Ninh Binh i – ku naszemu zaskoczeniu – trafiamy akurat na Festiwal Dziedzictwa Kulturowego. To oznacza, że wszystkie knajpy są zamknięte, w centrum są tłumy ludzi (na szczęście mieszkamy dalej), a nasza wyprawa skuterami kończy się na wjechaniu w najbardziej ruchliwą ulicę miasta i niebezpieczny, ekscytujący przejazd wśród setek skuterów i samochodów 😀

Samo Ninh Binh to zarówno nazwa miasta, jak i całej prowincji. Muszę przyznać, że dopisało nam szczęście z tym Festiwalem, bo przystrojone lampionami, tętniące życiem centrum ma niesamowity klimat <3

  Dodatkową atrakcję są – również przystrojone lampionami – łódki <3

Prowincję Ninh Binh postanawiamy odkrywać skuterami. Jest co zwiedzać! Zaczynamy od przewspaniałej Pagody Bich Donch <3

Po drodze podziwiamy widoki. Zachmurzenie dodaje tym miejscom genialnego klimatu!

W końcu docieramy do punktu widokowego Mua Caves. Jednak zanim zaczniemy wdrapywać się na szczyt, czeka nas sporo pięknych widoków.

Jednak żeby dotrzeć na Smoczą Górę i zachwycić się krajobrazem, musimy najpierw pokonać niemal 500 schodów.

Widoki po drodze już są zacne!

Na szczycie czekają nas.. tłumy. Atrakcja jest bardzo turystyczna. Szczęśliwie, widoki wynagradzają ten dyskomfort.

Gdy nacieszamy oczy oraz brzuszki (oczywiście nie zabrakło wody z kokosa :D), udajemy się do ostatniego punktu naszego dzisiejszego programu czyli Bai Dinch. To największy kompleks świątyń buddyjskim w całym kraju. Okazuje się być zlokalizowany daleko od miasta i docieramy tam ok. godzinę. Na miejscu czeka mnie rozczarowanie – nie dość, że słońce zaczyna już zachodzić (nie braliśmy pod uwagę aż tak długiej podróży), to sam kompleks nie robi na mnie większego wrażenia. Zdecydowanie preferuję bardziej kameralne pagody.

A potem się ściemnia i zaczyna się dziać prawdziwa magia! Po zmroku, wspaniale oświetlony kompleks wygląda zjawiskowo. Efektu dodaje fakt, że jesteśmy sami. Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów całej podróży <3

Z informacji praktycznych, kompleks Bai Dinch jest faktycznie olbrzymi, dlatego wybraliśmy bilet z opcją podwózki meleksem. Alternatywą jest przejście kilku kilometrów na nogach. Pomimo, że obiekt jest otwarty do 22, a my opuszczamy go o 18:00, wszystko wydaje się być zamknięte. Cieszymy się, że wzięliśmy opcję z meleksem, bo inaczej czekałby nas kilkukilometrowy spacer w totalnych ciemnościach. Zresztą meleks też zostawia nas w nieprzyjemnym miejscu i długą chwilę szukamy drogi do parkingu ze skuterami. Bardzo się cieszę, że jesteśmy we czwórkę.

Kolejny dzień w prowincji Ninh Binh spędzamy na spływie rzeką Ngo Dong – dzięki niej Ninh Binh jest często nazywane Ha Long na lądzie 🙂

Rejs rozpoczynamy w Trang An – czytamy, że wrażenia z tego miejsca są znacznie lepsze niż z konkurencyjnego Tam Coc. Nie musimy kupować biletów z wyprzedzeniem, jest mnóstwo miejsc. Decydujemy się na trasę nr 3, na której czekają nas 3 jaskinie, 3 pagody i piękne widoki na góry 🙂 Na tym ostatnim najbardziej nam zależy i faktycznie jesteśmy zachwyceni!

Całość trwa 3 godziny.

Płyniemy niewielkimi łódkami, prowadzonymi przez lokalsów, wiosłujących niestrudzenie (momentami nawet stopami!)

Jest i jaskinia

Po drodze mijamy nawet cmentarz

Po wspaniałej wycieczce udajemy się do Hoa Lu, czyli dawnej stolicy Wietnamu. Okazuje się być maluteńka i niespecjalnie atrakcyjna.

Tym samym kończymy naszą 13-dniową przygodę w północnej części Wietnamu. Zobaczyliśmy tutaj wszystko poza Pętlą Ha Giang i.. zakochaliśmy się! Ciężko powiedzieć co podobało mi się najbardziej: niespotykane w Europie tarasy ryżowe, rajska wyspa Cat Ba, klimatyczne Ninh Binh, czy tętnice życiem Hanoi. Wszystkie miejsca miały swój urok i jestem wdzięczna, że je zobaczyłam <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *