Swoją podróż rozpoczynamy od jednego z najpopularniejszych miast Wietnamu czyli Hanoi. Myślę, że to dobre miejsce na pierwsze zetknięcie się z kulturą kraju, tak kontrastującą ze wszystkim, co znamy z Europy!

Hanoi

Hanoi jest.. intensywne! Niezliczone ilości skuterów, tłumy ludzi, wszechobecny hałas, tłok, zapachy – trzeba mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, że skutery zdecydowanie tutaj rządzą, a przejścia dla pieszych są tylko sugestią 😉 Gdy na pasach pojawia się pieszy, pojazdy nie zwalniają, po prostu go omijają. Dokładając do tego lekki jet lag, wyprawa na miasto okazuje się być dość wymagająca. Tutaj wszystko jest inne. Zmysły nie nadążają za zbieraniem wszystkich doświadczeń. Konkretna dawka innej kultury jest w Hanoi bardzo odczuwalna – czuję, że trafiliśmy do serca Wietnamu <3

Bardzo popularne w Wietnamie są grupy ludzi, zbierające się w parkach i grające.

Zapadnięcie zmroku przynosi wytchnienie – wyraźnie zmniejsza się hałas i ilość ludzi. Po całym dniu nowych smaków, języka, widoków, waluty, zwyczajów, przychodzi w końcu błogi relaks.

Przyjemnym doświadczeniem jest podziwianie życia nocnego w Hanoi z tarasu w jednym ze Sky Barów (Northern Soul Rooftop Bar) 🙂

Co zobaczyć w Hanoi?

Najlepiej doświadczać miasta, po prostu idąc z prądem ludzi i chłonąc jego klimat. Całe życie tutaj toczy się na zewnątrz a przypatrywanie się lokalsom to jak dotknięcie zupełnie innej kultury. Hanoi to przeżycie! Również kulinarne.

Jest jednak kilka miejsc, o które warto zahaczyć 🙂 Najbardziej polecam dzielnice Old Quarter i French Quarter. Tam spotkacie najwięcej cudeniek i doznacie wietnamskiej kultury.

Jezioro Zwróconego Miecza, znajdujące się w centrum miasta. Na jego środku stoi odcięta od lądu Żółwia Wieża.

Na jeziorze znajduje się także Most Wschodzącego Słońca, który prowadzi do Świątyni Ngoc Son.

Wygląda szczególnie pięknie zwłaszcza w nocy.

Sama świątynia Ngoc Son jest moim ulubionym miejscem w całym Hanoi! Panuje tutaj – szalenie kontrastujący do reszty miasta – błogi spokój. Przyjemna muzyka, delikatny zapach kadzideł, cudowna roślinność – ja się zakochałam.

Do świątyni wchodzimy przez Bramę Pisma.

Kolejnym miejscem jest Pagoda Tran Quoc. Jest nieco oddalona od centrum miasta, ale możemy dotrzeć tam Grabem (taksówką).

I okolice 🙂

Jeśli chcecie odpocząć od zgiełku miasta, idealnym miejscem będzie Świątynia Literatury.

Katedra Św. Józefa

Water Puppy Theatre czyli Teatr Kukiełek na Wodzie to dość osobliwe miejsce. Seanse odbywają się kilka razy dziennie i trwają 50 minut. Warto zarezerwować bilet wcześniej. Samo doświadczenie było ciekawe, ale.. niczego nie urwało 😉

Odwiedziliśmy także Wietnamskie Muzeum Kobiet, gdzie mieliśmy okazję podziwiać tradycyjne stroje oraz poczytać o różnych zwyczajach poszczególnych wietnamskich grup etnicznych.

Ostatnie miejsce, o którym chciałabym Wam opowiedzieć, to slynne Train Street, czyli wąziutka ulica, przez którą – w bliskiej odległości od budynków mieszkalnych – kilka razy dziennie przejeżdża pociąg. Ze względu na częste wypadki, jakiś czas temu zamknięto ulicę dla turystów. Żeby zobaczyć pociąg, najlepiej jest usiąść w jednej z pobliskich knajpek.

Poza weekendami, pociąg przejeżdża jedynie wieczorami, przez co widok wcale nie jest zbyt spektakularny. Ponieważ nikt do końca nie wie, o której pociąg przyjedzie, kończymy czekając godzinę w knajpie, prowadzonej przez bardzo niemiłą, nastawioną na zysk kobietę, która dosłownie wytarguje naszego kolegę za koszulkę, żeby zrobić miejsce innym gościom. To jedyna niemiła sytuacja, która spotkała nas w trakcie całego pobytu. Ostatecznie, doświadczenie było wątpliwie przyjemne, ale spróbujcie i oceńcie sami!

 

Yen Bai

Z tętniącego życiem Hanoi udajemy się na prowincję. Naszym kierunkiem jest Yen Bai, słynące z najpiękniejszych pól ryżowych w całym kraju. I choć o tej porze roku ryż jest od dawna zebrany, i tak bardzo ciekawi nas co zobaczymy. Jednak okazuje się, że do Yen Bai wcale nie jest tak łatwo się dostać. Ostatecznie podróż zajmuje nam cały dzień i porządnie nas wymęcza.

Zaczynamy od spędzenia kilku godzin w bardzo popularnym w Wietnamie środku transportu, jakim jest sleeping bus. Autobus zawozi nas do miejscowości Yen Bai. Tak to wygląda!

Miejsca są dostosowane do lokalsów, więc my się tam ledwo mieścimy 😀

W Yen Bai czeka nas przesiadka do docelowej miejscowości Mu Cang Chai. Docieramy tam znacznie mniej komfortowym środkiem transportu 😀

Ciasny, nieprawdopodobnie śmierdzący spalinami, pełen ludzi lokalny autobus okazuje się być niezłym przeżyciem 😉 Autobus mieści dosłownie każ∂ego kto chce do niego wsiąść, dodatkowo służąc za kuriera dla przeróżnych przesyłek – część z nich jedzie w środku, część na dachu. Na szczęście skutecznie oponujemy gdy kierowca chce umieścić na dachu również nasze bagaże 😀

Po dwóch incydentach wymiotnych, kierowca w końcu otwiera okna. Ufff! Doświadczenie było genialne, ale ciut zbyt długie. Ostatnie 1,5h w dramatycznych spalinach to już walka o przetrwanie.

Samo Mu Cang Chai to najmniej turystyczne miejsce, jakie odwiedzamy w Wietnamie. Dogadanie się po angielsku jest niemal niemożliwe, turystów brak – ma to swój urok! Wysiadamy z autobusu i kierujemy się do miejsca, gdzie według Google Maps znajduje się jakiś nocleg. Udaje się, przemiły właściciel pokazuje nam śliczne pokoje, a dodatkowo, zabiera chorą koleżankę do lekarza. To pierwszy raz, kiedy przekonujemy się jak wspaniałymi ludźmi są Wietnamczycy.

Kolejnego dnia chcemy zobaczyć tarasy ryżowe. Najlepszym transportem po prowincji Yen Bai są skutery – dość długo zajmuje nam znalezienie miejsca, które wypożyczy cztery skutery, ale po godzinie udaje nam się wsiąść na nasze rumaki 😉 Trafiają nam się skutery manualne, więc szybko uczymy się jak zmieniać biegi i..ruszamy!

Wybieramy się w trasę do miejscowości La Pan Tan, co zajmuje nam łącznie kilka godzin (zrobiło się dość późno, a w rejonach górzystych Wietnamu ok. 16:00 robi się o tej porze roku naprawdę chłodno). Już po drodze cieszymy się pięknymi widokami, choć lokalsi twierdzą, że tarasy ryżowe są najpiękniejsze w sierpniu i wrześniu.

Po drodze zbaczamy z trasy i idziemy na punkt widokowy Rice Tray Viewpoint Mam Xoi. Coś wspaniałego!

(Bawoły są tu wszędzie ;))

Na miejscu spotykamy kobiety z lokalnego plemienia Hmong, od których kupujemy drobne pamiątki.

Ostatecznie docieramy do La Pan Tan, gdzie również czekają nas genialne widoki.

Sapa

Kolejnego dnia przenosimy się w góry! Region Sapa, położony w północnej części Wietnamu, jest słynny z malowniczych, górskich widoków, pięknych tarasów ryżowych i chłodniejszego niż w reszcie kraju klimatu. To tutaj znajduje się Phan Xi Pang,, czyli najwyższy szczyt Wietnamu – niestety w trakcie naszej wizyty droga na szczyt jest zamknięta dla turystów.

Dojazd z Mu Cang Chai do miasteczka Sapa polega na dojechaniu znanym nam autobusem do Yen Bai, a dopiero stamtąd do Sapa. To kolejny dzień męczącej podróży – decydujemy, że nie mamy na to czasu ani energii i – z pomocą właściciela pokoi, w których nocujemy – ogarniamy taksówkę, która w 2,5 godziny zawozi nas na miejsce.

Samo Sapa jest często określane jako Wietnamskie Zakopane. Nie mogę się z tym zgodzić, ale muszę przyznać, że samo miasteczko Sapa to jedna wielka, neonowa kraina kiczu, co ma swój osobliwy urok 😉 Na szczęście śpimy na obrzeżach, więc do centrum zaglądamy tylko po to, żeby coś zjeść, choć przeżywamy tu najgorsze doświadczenia kulinarne w całej podróży. Dodatkowo, decydujemy się także na kąpiel ziołową oraz masaż, który jest lokalną atrakcją, ale to doświadczenie przynosi nam więcej śmiechu do łez niż relaksu 😀

Sapa słynie z ryb oraz..kasztanów, które są sprzedawane na każdym rogu. Szczególnie rozsmakowujemy się placuszkach  nadzieniem kasztanowym – Hat de Rung.

 

Region Sapa jest w dużej mierze zamieszkany przez plemię Hmong. Często możemy spotkać tu charakterystycznie ubrane kobiety.

Pogoda jest idealna – podobno to wyjątkowo gorące dni jak na listopad. Za chwilę warunki mają ulec pogorszeniu, ale udaje nam się nacieszyć dwoma dniami genialnej pogody.

Pierwszego dnia, wybieramy się na Przełęcz O Quy Ho i podejmujemy fatalną decyzję: ze względu na kręte, górzyste drogi, nie wypożyczamy skuterów i decydujemy się na taksówkę. Taksówkarz nie ma pojęcia o co nam chodzi, w końcu zawozi nas pod punkt widokowy, który jest drogą, turystyczną atrakcją (nie korzystamy), a my zaczynamy wędrówkę wzdłuż ruchliwej, krętej ulicy. Po chwili zatrzymuje się koło nas skuter, a jego kierowca pyta „Where are you from?”. Gdy tłumaczymy, że z Polski, odpowiada już po polsku „Wiedziałem, że tylko Polacy mogą iść taką trasą na nogach. Muszę Was nagrać i wysłać przyjacielowi” 😀 Tak, to my, frajerzy 😀 Okazuje się, że mężczyzna mieszka w Wietnamie od lat. Z ciekawością wysłuchujemy jego historii 🙂 Jeśli to czytasz, pozdrawiam Cię, człowieku!

Muszę za to przyznać, że widoki po drodze są obłędne!

W końcu docieramy do Dinh deo O Quy Ho, w którym znajduje się kilka słynnych miejsc, w tym schody do nieba. Widoki są przepiękne i spędzamy tu sporo czasu.

Muszę przyznać, że jak na tak turystyczne miejsce, jest tu bardzo przyjemnie!

W okolicy znajduje się także Wodospad Zakochanych. Jako osoba, której wodospady nie ruszają, odpuszczam tę atrakcję i zajmuję się głaskaniem okolicznych kotów. Ale reszta ekipy idzie eksplorować i potwierdza, że wodospad tam jest 😉

Kolejny dzień pobytu upływa nam pod znakiem pól ryżowych. Decydujemy się na zorganizowany trekking (firma Sapasautrekking) przez tarasy ryżowe z lokalną przewodniczką. Idziemy trasą do Lao Chai, która uchodzi za najładniejszą w rejonie.

Pomimo posezonowej pory, tarasy i tak robią na mnie olbrzymie wrażenie, w dużej mierze dzięki pięknym górom w tle <3

Nasza przewodniczka jest lokalną kobietą z tutejszego plemienia Black Hmong. Angielskiego uczyła się ze słuchu, od turystów 😮

Sam trekking to ok. 11km. Całość (z lunchem) zajmuje ok. 6h. Myślę, że mając dobrą mapę, możecie pokusić się o zorganizowanie takiego trekkingu na własną rękę. Bez mapy ani rusz, bo szlak nie jest w żaden sposób oznaczony. Tutaj link do mojej mapy, znajomi skorzystali i potwierdzają, że daje radę.

Sama trasa jest prosta i wystarczają nam adidasy. Gdy jest mokro, podobno warto zaopatrzyć się w kalosze.

W końcu docieramy do wioski Lao Chai, gdzie czeka na nas pyszny obiad. Dowiadujemy się też trochę o życiu mieszkańców tego regionu.

Po obiedzie udajemy się w stronę miejscowości Ta Van, podziwiając kolejne tarasy ryżowe oraz przyglądając się codziennemu życiu mieszkańców.

Trafiamy nawet na lokalne wesele.

Wycieczkę kończymy w Ta Van, gdzie czekamy aż odbierze nas busik. Tutaj szkoła, w której uczą się lokalne dzieciaki. Część z nich nocuje tutaj od poniedziałku do piątku bo ma za daleko do domu, żeby dojeżdżać codziennie.

Jedna rzecz, na którą warto uważać w Sapa to mnóstwo dzieci, próbujących Ci coś sprzedać (zwłaszcza bransoletki). Co chwilę jakieś dziecko błagalnym tonem mówi „buy from me”. Nie wolno temu ulegać, każdy z nas dostał nawet sms-a, żeby nie wspierać takich inicjatyw.

Na koniec jeszcze taki widoczek 🙂

Ostatniego dnia pobytu w Sapa pogoda ulega znacznemu pogorszeniu. Jest deszczowo i pochmurnie. Nie zważając na warunki atmosferyczne, wsiadamy na skutery. O pięknych widokach możemy zapomnieć, ale za to świetna zabawa gwarantowana. Pokonujemy 60km po trasach pełnych zakrętów, czysta przyjemność <3  No, może poza momentami kiedy ledwo widzimy skuter przed nami 😀

Z braku laku trafiamy do Sapa Green Valley i.. jest to przeżycie. Zapraszam na wspólną podróż po Królestwie Absurdu 😀

Schody do nieba, wersja bieda.

W końcu, porządnie zmarznięci, zatrzymujemy się widząc coś takiego:

Zostajemy ugoszczeni ciepłą herbatą 🙂 Widoki bez zmian.

Tym samym, żegnamy się czule z rejonem Sapa. Celowo nie docieramy do wioski Cat Cat – podobno okrutnie turystycznej, żałujemy, że nie zobaczyliśmy Phan Xi Pang, nie decydujemy się także na czterodniową pętlę motocyklową Ha Giang. Jest powód, żeby wrócić 🙂

Północny Wietnam baaardzo zaskoczył mnie niesamowitymi widokami. Nacieszyłam oczy górskimi pejzażami i tarasami ryżowymi. Jednak pora na zmianę klimatu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *