Pewnego mroźnego, zimowego wieczoru, gdzieś pomiędzy jedną, a drugą falą pandemii, w trakcie posiadówy z ludźmi z pracy, padł szalony pomysł: jedźmy na workation jesienią!

A ponieważ u mnie od pomysłu do realizacji droga jest zwykle bardzo krótka, to kilka miesięcy później wsiadaliśmy do samolotu 😉

 

Jak wyglądały przygotowania?

Zaczęłam od zebrania ekipy. Na początku zgłosiło się 20 osób (sic!), ale szybko odfiltorała się spora część i ostatecznie została nas ósemka 🙂 W tym składzie spotkaliśmy się kilka razy, aby wybrać destynację oraz ustalić oczekiwania, zwłaszcza te nienegocjowalne.

Spisaliśmy wszystkie miejsca, które wydawały nam się atrakcyjne, a było tego sporo. Następnie, usunęliśmy te kierunki, w których część z nas już była i zostało nam ok. 8 krajów/wysp, wśród których chcieliśmy wybrać miejsce docelwe 😉 Zrobiliśmy pogłębiony research, żeby dowiedzieć się jak wyglądają aktualne obostrzenia covidowe, łatwość dostania się, baza noclegowa i atrakcje na miejscu (marzył nam się aktywny wyjazd). To szybko odsiało nam większość destynacji – o złoto walczyła Teneryfa i Sardynia, ostatecznie ta druga pożeniła wszystkie nasze potrzeby.

Na etapie projektowania wyjazdu wiedzieliśmy, że:

  • częściowo będziemy pracować, częściowo podróżować
  • zależy nam na znalezieniu noclegu w lokalizacji, która będzie świetną bazą wypadową do okolicznych atrakcji (idealnie, żeby nie trzeba było poświęcać na podróż więcej niż 1-1,5h) na całe 3 tygodnie
  • chcemy spać w domku z przynajmniej 4 sypialniami i jak największą ilością łazienek, a także działającym bez zarzutu wi-fi
  • nasz domek powinien mieć taras z widokiem na morze
  • z kolei samo morze nie będzie zlokalizowane dalej niż 10 minut spacerem
  • w trakcie części, gdzie pracujemy, będziemy sami sobie gotować

Udało nam się spełnić większość założeń, natomiast nie przewidzieliśmy jednej turbo ważnej rzeczy: Sardynia to druga pod względem powierzchni wyspa na Morzu Śródziemnym. Nie było szans, że uda nam się znaleźć taką bazę wypadową, żeby zobaczyć całą wyspę. Dodatkowo, gdy odkryliśmy, że z Sardynii możemy w godzinę dostać się na Korsykę (która nie jest łatwo osiągalna z Polski), postanowiliśmy, że musimy tam się pojawić.

Dlatego, podjęliśmy decyzję o podzieleniu wyjazdu na 3 części:

  1. Część pracująca na Sardynii (10 dni)
  2. Część pracująco-podróżnicza na Kordyce (5 dni)
  3. Część podróżnicza na Sardynii (5 dni)

To oznaczało, że musimy znaleźć nie jeden, a trzy noclegi, i tak samo rzecz się miała z samochodami.

Zaczęliśmy od kupna biletów, co poszło nam bardzo sprawnie. Zabookowaliśmy lot z Katowic do Alghero na północy Sardynii, a następnie powrót z położonego na południu wyspy Cagliari do Krakowa (pomysł tip top). 

Został nam mniej więcej miesiąc na ogarnięcie całego wyjazdu. Okazało się, że znalezienie noclegów, odpowiadających naszym wymaganiom oraz samochodów, które nas nie zrujnują (ceny samochodów na Sardynii w tym sezonie były zatrważające) było karkołomnym zadaniem. Kilka tygodni intensywnych przygotowań upłynęło pracowicie, nerwowo i momentami stresująco. Zwłaszcza, gdy kolejny booking lub car rental anulował naszą rezerwację i zostawaliśmy z niczym. Chwilami żałowałam, że dodaliśmy do planu Korsykę, ale będąc na miejscu nie miałam wątpliwości, że to była dobra decyzja.

W końcu udało się zorganizować samochody (no, przynajmniej większość, część musieliśmy załatwiać już na miejscu…), ubezpieczenia, transport Sardynia-Korsyka-Sardynia, transport na lotnisko do Katowic i, co najważniejsze, noclegi. Po zrobieniu starannego researchu, wybraliśmy jako bazę wypadową nocleg w północno-wschodniej części Sardynii. Południe i zachód udało się ostatecznie też trochę zobaczyć, ale zdecydowanie to północ i wschód mają najwięcej do zaoferowania. 

Nasz pierwszy nocleg, w którym mieliśmy spędzić pierwszą połowę wyjazdu, to Villa Isuledda (aka Villa Isuelda :D) położona w uroczym San Teodoro. Cóż powiedzieć, to był strzał w dziesiątkę! Ale o tym.. w kolejnym wpisie!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *