Muszę przyznać, że Kalabria nigdy nie była destynacją, do której mocniej biło mi serce. Jednak gdy pojawiły się sensowne bilety w idealnym dla nas terminie, zrobiłam szyki research i zaskoczyłam się, jak wiele ten region ma do zaoferowania. Postanowiłam dać mu szansę i.. nie myliłam się!

Kalabria to najdalej wysunięty na południe region kontynentalnych Włoch, położony na samym czubku buta. Otoczona Morzem Tyrreńskim z zachodu i Morzem Jońskim, bajeczna kraina Kalabrii jest miejscem jeszcze niedocenionym przez turystów i dzięki temu mogliśmy w spokoju rozkoszować się jej urokiem. Ponieważ potrzebowaliśmy więcej odpoczynku niż przygód, zobaczyliśmy tylko część regionu, za to chyba najładniejszą 🙂 W dzisiejszym wpisie opowiem o czterech kalabryjskich miejscowościach, podzielę się także kilkoma wskazówkami praktycznymi.

dojazd i poruszanie się

Najważniejszym lotniskiem Kalabrii jest Lamezia Terme, gdzie można dolecieć m.in. z Krakowa. Po niecałych dwóch godzinach lądujemy na włoskiej ziemi i udajemy się z lotniska do dworca kolejowego autobusem nr 90 (przystanek zaraz po wyjściu z lotniska po prawej stronie, bilety kupujemy w kiosku na lotnisku). Po 5 minutach trasy jesteśmy już na dworcu – jeśli kusi Was, żeby przejść te 2km na nogach to nie polecam, bo droga jest ruchliwa i nie ma pobocza.

Ze względu na późną godzinę, nocujemy w hotelu sąsiadującym z dworcem, a następnego ranka – posileni brioszką z pistacją i boską kawą – wsiadamy do pociągu do pierwszej destynacji.

Po Kalabrii poruszamy się wyłącznie pociągami – zachodnie wybrzeże, na którym się znajdujemy, jest wspaniale skomunikowane. Ostatecznie, nie udaje nam się zobaczyć tylko dwóch miejsc: opuszczonego miasta Pentedattilo (nie da się tam dojechać komunikacją publiczną) oraz Capo Vaticano (żeby je zobaczyć, należy dostać się pociągiem do stacji Ricardo i zrobić sobie dwukilometrowy spacer – nam zwyczajnie zabrakło czasu). Do reszty miasteczek dostajemy się spokojnie pociągiem, który jedzie cały czas wybrzeżem, ciesząc nasze oczy wspaniałymi widokami.

 

Tropea

Tropea to pierwszy punkt naszej wycieczki i równocześnie miejsce, które skradło nam serce. Z perspektywy czasu, wolelibyśmy zostać tam dłużej 😉 Nasza miłość zaczyna się od widoku z tarasu. Idealna cisza, perfekcyjny błękit nieba i morza, brak sąsiadów – więcej do szczęścia nam nie trzeba.

Intencjonalnie zaszywamy się dalej od centrum, żeby naprawdę wypocząć. Pierwszego dnia łazimy po okolicach, próbując dostać się na którąś z kameralnych plaż, ale o tej porze roku i dnia są zacienione.

Dlatego postanawiamy udać się do centrum, które znajduje się jedynie 20 minut spaceru od naszego apartamentu. Przez kolejne 3 dni centrum Tropei nam się nie nudzi, nad tym miejscem unosi się jakaś magia, która nabiera na sile po zmroku. Wałęsanie się po tropeańskich uliczkach i odkrywanie kolejnych zakamarków to wspaniałe doświadczenie.

Tropea jest pełna klimatycznych knajpek i stoisk gdzie możemy zaopatrzyć się w lokalne przysmaki.

Jednym z najpiękniejszych miejsc w całym miasteczku jest punkt widokowy „Belvedere Piazza del Cannone”, gdzie zaczynamy każdy dzień od wspaniałej kawy z jeszcze lepszym widokiem.

Z tego punktu możemy podziwiać najbardziej charakterystyczny budynek w miasteczku, lazurowe morze..

..a także przepiękne Sanktuarium Santa Maria Dell’Isola.

Po zejściu schodami w dół, dochodzimy do miejskich plaż, które są bardzo przyjemne. Możemy także podziwiać Tropeę z dołu 🙂 Tak jak widzicie, swoją uroczą architekturę miasteczko zawdzięcza klifowemu położeniu.

Cudowny widok rozpościera się także ze wspomnianego wcześniej Sanktuarium Santa Maria Dell’Isola, wdrapujemy się tam kilka razy, żeby podziwiać wspaniałą Spiaggia della Rotonda i wznoszące się na klifie miasteczko.

Tak jak wspomniałam, Tropea ma dostęp do kilku całkiem przyjemnych plaż, ale te najpiękniejsze znajdują się poza miasteczkiem, m.in. Spiaggia Michelino, Spiaggia di Raci czy Marinella di Zambrone. My decydujemy się na tę trzecią opcję i wsiadamy w pociąg, który w kilka minut zawozi nas na do stacji Zambrone. Tam zaczyna się nasz – pełen prób i błędów – spacer nad wybrzeże. Ścieżka nie jest oznaczona i przez dobrą chwilę kluczymy, żeby zejść nad morze, ale trudny dostęp do plaży oznacza tylko jedno – będzie mało ludzi, a to dla nas prawdziwy luksus. Nie mylimy się, gdy docieramy do Spiaggia Marinella, jesteśmy niemal sami. A widoki zapierają dech w piersiach. Spędzamy tu wspaniałe kilka godzin.

Tropea podbiła nasze serca. Po trzech pięknych dniach, z żalem ją opuszczamy, ale chcemy zobaczyć jeszcze kawałek Kalabrii. Mamy jednak przeczucie, że kiedyś tu wrócimy 🙂

Reggio di calabria

Naszym kolejnym punktem jest miejscowość Reggio di Calabria, leżąca na samym czubku włoskiego buta. Do przyjechania tutaj przekonała nas bliskość Sycylii, która macha do nas z drugiego brzegu wraz z górującą nad krajobrazem Etną.

Niestety na tym walory Reggio di Calabria się kończą i szybko żałujemy, że tu przyjechaliśmy. Miasteczko jest kompletnie pozbawione uroku Tropei, to po prostu spore miasto, którego największą zaletą jest długi deptak nad morzem.

Nie udaje nam się znaleźć nawet przyjemnej knajpy. Próbujemy dostać się na Sycylię i zobaczyć Taorminę, ale okazuje się, że – bez samochodu – podróż staje się logistycznie bardzo trudna. Możemy przeprawić się promem do Sycylii i zobaczyć Mesynę, ale trzecie co do wielkości miasto Sycylii nie jest dla nas zbyt atrakcyjne. Dlatego postanawiamy skrócić nasz pobyt i jechać z powrotem na północ, żeby zobaczyć prawdziwe perełki Kalabrii.

 

Scilla

Scilla to przeurocza, rybacka wioska, która totalnie mnie zauroczyła. Dojeżdżamy tutaj oczywiście pociągiem. Miejscowość składa się z trzech części: Marina Grande, Zamku Ruffo oraz centrum historycznego i dzielnicy rybackiej Chianalea.

Nasz dzień w Scilli zaczynamy od mariny i przepięknej Spiaggia di Scilla.

Następnie kierujemy kroki w kierunku Castello Ruffo. Niestety, trafiamy akurat w trakcie półgodzinnej przerwy lunchowej, kiedy zamek jest zamknięty. Choć obiecujemy sobie, że z pewnością wrócimy, Scilla tak nas wciąga, że brakuje nam na to czasu. Pomimo, że nie udaje nam się wejść na Zamek, z jego murów roztacza się przepiękny widok, jeden z najpiękniejszych w trakcie całego naszego pobytu w Kalabrii.

Po nacieszeniu oczu, udajemy się do centrum miasta, które zamieszkane przez lokalsów. Nieśmiało przysłuchujemy się odgłosom codziennego życia. Ma to w sobie niesamowity urok 🙂

Zatrzymujemy się też na chwilę w punkcie widokowym, z którego podziwiamy Castello Ruffo.

Stąd już tylko chwila dzieli nas od Chianalea, czyli dzielnicy rybackiej. A tam.. kompletnie przepadamy! Żaden opis nie odda uroku tych uliczek, zapachów, atmosfery.. Spędzamy tam kilka godzin, chłonąc klimat i obserwując lokalne koty, które żywią się pewnie samymi rybami 😉

Po całym dniu nieśpiesznego spaceru po Scilli, wracamy na plażę, żeby zobaczyć zachód słońca. Scilla słynie z fioletowych zachodów słońca, tym razem jednak nie udaje nam się podziwiać fioletowego spektaklu. Natomiast miasteczko wieczorną porą prezentuje się wybornie, przypominając mi Positano. Mogłabym spędzić w Scilli, zwłaszcza w dzielnicy rybackiej, znacznie więcej czasu, jednak dzień chyli się ku końcowi i pora wracać.

 

pizzo

Nasz ostatni przystanek to Pizzo, w którym mieliśmy spędzić kilka godzin, ale – ze względu na skrócenie pobytu w Reggio di Calabria – mamy tutaj aż dwa dni i.. bardzo dobrze! Pizzo to bardzo urokliwa, malutka miejscowość z tętniącym życiem centrum. Jest znacznie mniejsza niż Tropea jednak równie urokliwa.

Pizzo to także niewielka plaża z przecudnym widokiem.

Natomiast najlepszą częścią pobytu w Pizzo jest nasz apartament, czyli A Casa di Noemi.

Nasz widok z okna zapiera dech w piersiach! Z tym wiąże się krótka historia: zanim dotarliśmy do apartamentu, spacerowaliśmy po centrum i na widok tego pejzażu, powiedziałam „Mega chciałabym mieszkać z takim widokiem!”.

No i zgadnijcie co! 😀

Wędrując dalej uliczką, przy której stoi Casa di Nomei, docieramy do genialnego punktu widokowego, w którym spędzamy mnóstwo czasu.

Nasz pobyt w Kalabrii chyli się ku końcowi. Żałujemy, że choroba nie pozwoliła w pełni wykorzystać potencjału tego – zupełnie nieodkrytego – regionu Włoch, ale.. przy tak doskonałej komunikacji, możemy zawsze wrócić do ukochanej Tropei albo Casa di Noemi 🙂

Informacje praktyczne

Żeby zobaczyć zachodnią stronę Kalabrii, musicie dotrzeć do lotniska w Lamezia Terme. Po samym wybrzeżu możecie spokojnie poruszać się pociągami, ale jeśli marzy Wam się dotarcie w głąb lądu lub wycieczka na Sycylię, warto rozważyć wypożyczenie samochodu.

My na zobaczenie Kalabrii przeznaczyliśmy tydzień, ale to samo możecie zobaczyć w 3 dni – my po prostu lubimy się nacieszyć miejscami, które nam się podobają 🙂

Pogoda w drugiej połowie października sprzyjała, bo – poza jednym dniem – było słonecznie i bezdeszczowo, a do tego gorąco. O dziwo, bardzo ciepło było także wieczorami, ale był to okres kiedy i w Polsce wystąpiły tzw. tropikalne noce (czyli noce, podczas których temperatura nie spada poniżej 20 stopni).

 

jedzenie

Pamiętajcie, że włoskie popołudnie (ok. 14-18) to czas sjesty, dlatego większość knajp jest zamknięta.

Będąc w Kalabrii, warto spróbować lokalnych pyszności. Tropea słynie z czerwonej cebuli (Cipolla Rossa) i przysięgam, że smakuje o niebo lepiej niż ta w Polsce! Na miejscu możecie skosztować nawet lodów z czerwonej cebuli, a na pamiątkę przywieźć sobie cebulową konfiturę 😀

Scilla słynie z miecznika. My akurat zgłodnieliśmy w trakcie sjesty, ale udało się dorwać pyszną kanapkę z miecznikiem 🙂

Z kolei Pizzo to ojczyzna Tartufo, czyli lodowej kuli obtoczonej np. pistacją lub czekoladą, w środku której kryje się sos (odpowiednio pistacjowy lub czekoladowy). Brzmi błogo? Niestety ten deser wcale nie należy to pysznych – jest sztuczny, przesłodzony i zamulający. Ale sprawdźcie sami, może będziecie mieli inne odczucia!

 

Kalabria słynie także z makaronu fileja, który totalnie nas kupił! Bardzo żałuję, że nie ma go w Polsce.

 

Będąc w tym regionie warto też spróbować nduja (kiełbasa o konsystencji mięsa mielonego) i peperoncini (pikantna papryka) – obie rzeczy totalnie spoza mojego menu, ale jeśli lubicie mięso i ostre dania, na pewno warto spróbować!

Kalabria to także ojczyzna bergamotki, czyli owocu będącego połączeniem cytryny i pomarańczy (a wyglądającego trochę jak limonka) – ze względu na swój gorzki smak, nie jada się jej w formie owoca, natomiast napoje z bergamotki okazały się przepyszne! Warto dodać, że bergamotka ma właściwości bakteriobójcze i pomaga się uporać z przeziębieniami 🙂

Najsłynniejsze kalabryjskie wino to Cirò (to także nazwa miejscowości i gminy w Kalabrii), występujące w odmianie czerwonej, białej i różowej. Czasami nam smakowało, czasami mniej, ale na pewno jest warte uwagi.

Poza typowo lokalnymi przysmakami, kosztowaliśmy włoskich klasyków, czyli pizzy, lodów, makaronów i typowych śniadań – cappuccino i brioszka z pistacją.

 

koty

Last but not least. Kalabria to także koty. Te dzikie, i te całkiem przytulaśne. O wszystkich możliwych ubarwieniach. Wspaniale było mieć je wokół!

 

 

Kalabria na pewno jest jednym z miejsc, do którego z ochotą wrócę 🙂 Tymczasem, pora na inne przygody!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *