Dzień 7: Trekking Doliną Jezior Triglavskich

Trekking Doliną Siedmiu Jezior Triglavskich to punkt obowiązkowy na liście każdego miłośnika gór, odwiedzającego Słowenię. Nieprawdopodobne widoki, Alpy na wyciągnięcie ręki, jeziora o niemożliwym kolorze wody i bardzo satysfakcjonujący szlak.

Tego dnia wstałyśmy wcześnie rano, wiedząc, że czeka nas ponad 1400 metrów przewyższeń i ponad 25 kilometrów w nogach. Wędrówkę rozpoczęłyśmy na parkingu, prowadzącego do wodospadu Savica (płatny 10 euro za dzień, gotówką). Bez problemu znalazłyśmy znaki, prowadzące na szlak i ruszyłyśmy. Całą trasę podzieliłyśmy na trzy odcinki: do Jeziora Czarnego, następnie do pierwszego i do drugiego schroniska. Ustaliłyśmy, że w razie zmęczenia, dojdziemy tylko do pierwszego schroniska – Schroniska przy Jeziorach Triglavskich.

Pierwsza część trasy jest najtrudniejsza – to tutaj robimy najwięcej, bo aż 700 metrów przewyższeń w niespełna 1,5h a sam odcinek jest pełen uciekających spod stóp kamieni i ma dużą ekspozycję więc trzeba bardzo uważać, żeby nie stracić uwagi i nie poślizgnąć się. W trudniejszych miejscach pomagają liny.

Szlak jest bardzo dobrze oznaczony.

Widoki po drodze są wspaniałe, a potem robi się tylko lepiej.

Pierwsze jezioro – Jezioro Czarne nie wygląda zbyt imponująco. Zrobiłyśmy sobie tutaj krótką przerwę i ruszyłyśmy dalej w stronę schroniska, od którego dzieliło nas ok. 1,5h trekkingu (warto zarezerwować sobie 2 godziny).

Ten odcinek trasy jest znacznie łatwiejszy, częściowo prowadzi przez las i jest znacznie bardziej wypłaszczony Do pokonania jest 400 metrów przewyższeń.  Równocześnie, była to moim zdaniem najmniej ciekawa część trasy.

W końcu w oddali zaczęło majaczyć Schronisko przy Jeziorach Triglavskich <3

Kolejne jezioro okazało się znacznie piękniejsze od poprzednika.

Uważajcie na jedzenie w schronisku. Powiedzieć, że było paskudne to jak nie powiedzieć nic. Pomimo dużego głodu, wyrzuciłyśmy niemal wszystko do kosza.

Uzgodniłyśmy, że nasze siły mają się dobrze i jesteśmy gotowe na wyruszenie w trzecią – i jak się okaże – najpiękniejszą część trasy. Naszym celem  była Zasavska Koca na Prehodavcich, czyli schronisko położone na wysokości 2071 m n.p.m. Ten odcinek to dwie godziny spaceru i kolejnych 400 metrów przewyższeń. Widoki są absolutnie bajeczne, znalazłyśmy się w innym świecie <3

Po drodze mijałyśmy kolejne jeziora.

Finalnie naszym oczom ukazał się cel wędrówki czyli drugie schronisko.

Tym razem nie ryzykowałyśmy i niczego nie zjadłyśmy 😉 Widoki na szczycie były tak wspaniałe, że nie umiem opisać ich inaczej niż pokazując te zdjęcia:

Niebo się zachmurzyło, a czekała nas długa trasa w dół (łącznie ok. 4,5h), dlatego dość sprawnie wybrałyśmy się w drogę powrotną. Sama trasa w dół była dość przyjemna poza ostatnim odcinkiem. Schodzenie 700 metrów w dół, za wszelką cenę próbując nie przewrócić się na śliskich kamieniach, było dla kolan prawdziwym wyzwaniem. Oczywiście kilka razy się poślizgnęłyśmy, bliznę mam do dzisiaj 😉

Na szczęście po drodzy miałyśmy takich towarzyszy.

Gdy w końcu dotarłyśmy na dół, zdecydowałyśmy, że zasłużyłyśmy na pizzę 😉 Polecam pizzę w restauracji Spica w Bled! 😉

 

Dzień 8 i 9: Dolina Soča, Wodospad Kozjak

W końcu przyszedł czas na pożegnanie się z Alpami Julijskimi i wyruszenie dalej do Doliny Soczy, słynnej z nieziemskiego koloru wody.

Wylądowałyśmy w Bovec, czyli miejscowości z bardzo rozwiniętą infrastrukturą. Wokół pełno było campingów jednak.. pierwszy raz spotkałyśmy. się z sytuacją, gdzie większość z nich była zapełniona po brzegi. Dopiero po kilkunastu telefonach udało nam się znaleźć coś wolnego i w ten sposób trafiłyśmy na Kamp Koren, który gorąco polecam. Nie dość, że był to najlepszy camping na jakim spałyśmy (miał nawet swoją restaurację), to jeszcze był idealnie zlokalizowany, dokładnie tuż nad rzeką! Taki widok miałyśmy 8 minut spacerem od kempingu 😉

W okolicy był też most, z którego można było podziwiać Soczę i jej nieprawdopodobny kolor!

 

Będąc w tym miejscu, koniecznie przejdźcie się trasą Soska Pot! Szlak zaczyna się na parkingu przy wodospadadzie Kozjak a kończy przy moście w miejscowości Trnovo ob Soci. Spacer w jedną stronę zajął nam ok. 1,5h, a widoki po drodze były genialne. Uwaga: nauczcie się na moich błędach i weźcie wygodne buty 😀 Trasa nie jest aż tak trywialna.

Sam szlak jest nieźle oznaczony poza jednym podchwytliwym miejscem, gdzie znaki wskazują, że powinniśmy skręcić w dół rzeki – uwaga, to pułapka, zawsze idźcie prosto 😀

W końcu dotarłyśmy do wspomnianego, wiszącego 14 metrów nad ziemią, mostu. Widoki z niego były absolutnie genialne.

To nie są filtry, ten kolor naprawdę tak wyglądał!

Innym doskonałym sposobem na doświadczenie Soczy jest rafting! W okolicy jest mnóstwo firm, oferujących tę atrakcję. My wybrałyśmy Terramystica Adventures i bardzo polecamy. Koszt to ok. 50 euro, całość zajmuje ok. 3h, z czego połowę czasu spędzamy na rzece. Mija bardzo szybko 😉

Dla mnie było to jedno z najlepszych doświadczeń wyjazdu!  Sam rafting nie jest trudny, choć Soca jest pełna głazów i zakrętów. Ale właśnie to sprawiało, że przygoda była tak ekscytująca!

W okolicy naszego kempingu znajdowała się jeszcze jedna atrakcja: Wodospad Kozjak. Podobno, żeby dojść do niego z parkingu, potrzebujecie ok. 30 minut. My miałyśmy go dosłownie pod nosem, więc uiściłyśmy niewielką opłatę (4 euro) za bilet i podreptałyśmy.

Bez niespodzianki: wodospad nie zrobił na mnie większego wrażenia. Po prostu nie jestem fanką wodospadów 😉

 

Dzień 10: Predjama Castle, Piran

Kolejnego dnia postanowiłyśmy przemieścić się na słoweńskie wybrzeże. Wiedzieliście o tym, że Słowenia ma 44km linii brzegowej? 🙂

Po drodze podjechałyśmy do popularnego Zamku Predjama. Na miejscu jest sporo turystów. Nie wchodziłyśmy do Zamku, jednak możecie połączyć jego zwiedzanie z wejściem do Jaskinii Postojna.

W końcu dotarłyśmy nad morze! Zdecydowałyśmy się na nocleg w pobliżu Piranu, który jest najpiękniejszym miasteczkiem wybrzeża. Plan był prosty: łażenie po miasteczkach, plaża i duużo jedzenia (serdecznie polecam knajpkę Pirat Piran, Fritolin pri Cantini oraz Porta Marciana) <3  Klimat w tej części Słowenii jest iście włoski i to właśnie tym językiem większość osób się posługuje. Sam Piran jest przepiękny 🙂

Z jakiegoś powodu Piran słynie z soli. A także nieziemskich trufli <3

Plaża w Piranie jest malutka i kamienista (przydają się buty do wody), natomiast sam kolor wody jest piękny, a jej temperatura – bardzo wysoka.

Z Piranu prowadzi ścieżka, którą można dotrzeć do Parku Narodowego Strunjan.

Najlepszy widok na Piran rozciąga się z wieży Kościoła św. Jerzego <3

Piran nocą również jest przeuroczy <3

 

Dzień 11: Moon Bay, Izola

Następny dzień przywitał nas iście włoskim upałem.  To idealnie pokryło się z naszymi plażowymi planami 😉 Postanowiłyśmy odkryć klify Moon Bay. Zostawiłyśmy samochód na parkingu przy plaży Strunjan, skąd prowadzi ścieżka edukacyjna,  która w pewnym momencie doprowadza nas do klifów.

Żeby zejść na plażę, musimy pokonać trochę schodów, ale warto, zwłaszcza, że plaża jest znacznie mniej oblegana niż pozostałe.

Popołudniu odkrywałyśmy Izolę, jednak miasteczko nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak Piran.

W końcu wylądowałyśmy na plaży w okolicach miejscowości Koper. Nie była zbyt piękna, ale przynajmniej w miarę duża.

 

Dzień 12: Jeruzalem

Wiecie, że kocham kompozycje klamrowe? Dlatego – wiedząc, że mamy do pokonania 1000 kilometrów do Krakowa i warto gdzieś zatrzymać się na nocleg – bez wahania zdecydowałyśmy się na powrót do naszej pierwszej destynacji, czyli pachnącego winem i słońcem Jeruzalem <3 Zatrzymałyśmy się na dokładnie tym samym campingu co pierwszej nocy i odwiedziłyśmy dokładnie tę samą winiarnię, co na początku wyjazdu. Cóż mogę powiedzieć, Jeruzalem ma w sobie to coś. A właściwie, cała Słowenia to ma <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *