Odkąd usłyszałam od przyjaciółki hasło „road trip”, ani przez chwilę nie rozważałam innej formy kolejnego wyjazdu. Oczywiście, pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. 11 dni, ponad 3000 km samochodem, niemal 150km w nogach i > 3000 metrów przewyższeń – w ten sposób odkryłyśmy piękną i nieoczywistą Słowenię. Dlaczego ten kraj? Bo ma wszystko. Góry, jeziora, morze, piękne rzeki, łąki. Dodatkowo, niemal połowa powierzchni Słowenii to tereny zielone, a sam kraj jest malutki (~20 000 km kwadratowych powierzchni i ok. 2 mln mieszkańców). Dodajmy do tego wspaniałych mieszkańców, cudowną kuchnię i brak dzikich tłumów. Co lepszego mogło się zdarzyć? 😉

 

Ze względu na nasze tryby życia, kompletnie nie miałyśmy czasu na przygotowanie wyjazdu. Jedyne co zrobiłyśmy, to zakup przewodnika Couple Away (polecamy!), rozpisanie wszystkich miejsc, które nas interesują i naniesienie ich na mapę. Przygotowałyśmy samochód, kupiłyśmy namioty, spakowałyśmy rzeczy i wyruszyłyśmy w drogę, mając plan tylko na najbliższy dzień.

 

Poniżej znajdziecie naszą trasę wraz ze wszystkimi polecajkami.

Dzień 1: Špičnik

Dojechałyśmy do Słowenii przez Czechy, Słowację, i Austrię. Ze względu na wypadek pod Brnem, nie mogłyśmy zrobić trasy jedynie przez Czechy i Austrię, jednak to ją polecam Wam najbardziej. 800 kilometrów później wylądowałyśmy we wsi Špičnik, słynnej z drogi wijącej się w sposób przypominający serce. Miejsce jest zlokalizowane przy samej granicy z Austrią.

Wejście kosztuje 5 euro i możemy wydać równowartość tej kwoty w knajpie prowadzonej na miejscu.

Jest tutaj naprawdę urokliwe, zwłaszcza o złotej godzinie, i warto tu spędzić trochę czasu, kosztując genialne wino od gospodarzy.

 

Dzień 2: Maribor i winnice w okolicy Jeruzalem

Kolejny dzień przywitał nas kapryśną pogodą, dlatego zdecydowałyśmy się spędzić przedpołudnie spacerując po drugim największym mieście Słowenii – Mariborze. Samo miasteczko nie zrobiło na mnie większego wrażenia, jest po prostu przyjemne i bogate w zaplecze knajpkowe.

Prognozy pogody stały się lepsze, więc wybrałyśmy się w okolice Jeruzalem – to region Słowenii, słynący z produkcji białego wina. I muszę przyznać, są one kapitalne! W ogóle, w Słowenii spożywa się więcej wina niż we Włoszech, o każdej porze dnia i nocy można spotkać lokalsów z lampką tego trunku.

Samo Jeruzalem jest lokalną stolicą wina, ale tak naprawdę miejscowość jest malutka, a winnice są rozsiane po całym regionie.
Dzięki wspomnianemu przewodnikowi Couple Away wiedziałyśmy, że w okolicach możemy znaleźć „winne trasy rowerowe” – proste szlaki, nawet dla niewprawionych rowerzystów, prowadzące od winnicy do winnicy. To brzmiało jak genialny pomysł!  Niestety okazało się gigantycznym kłamstwem 😀

Nie wiedziałyśmy jak znaleźć konkretne szlaki rowerowe, ciężko było to wygooglać i zupełnie nie wiedziałyśmy od czego zacząć. Natomiast szczęście nam dopisało i okazało się, że właściciel campingu, na którym spałyśmy, to przewspaniały człowiek. Nie dość, że wypożyczył nam rowery, to jeszcze wskazał trasę, którą możemy się udać. Okazał jednak zdziwienie, że lubimy „hilly roads”. Oj, gdybyśmy wtedy wiedziały co miał na myśli 😀

Winne trasy rowerowe, idealne „nawet dla niewprawionych rowerzystów” okazały się jednym wielkim podjazdem. Gdy w końcu wdrapałyśmy się na samą górę, okazało się, że czeka nas ostry zjazd w dół. A potem znowu w górę. I znowu w dół.  Momentami droga miała nachylenie 10% (a raz.. 14%). Ten dzień to był totalny wyryp, zrobienie 600 metrów przewyższenia niezbyt sprawnymi rowerami, było ogromnym wysiłkiem. Zwłaszcza, że nie znałyśmy trasy, więc nadrobiłyśmy drogi. Dzisiaj już wiem, że aby znaleźć trasę, należy wygooglać hasło „jeruzalemska vinska pot” – polecam Wam na przyszłość 😉

Ostatecznie udało nam się przez to dotrzeć jedynie do dwóch winiarni 😀 Ale.. było warto, pewnie zrobiłabym to jeszcze raz!

Gdy naszym oczom ukazał się cel wyprawy – Jeruzalem – poczułam się jak gdybym zobaczyła oazę na pustyni 😉

Zdecydowanie polecam winiarnię Taverna Kupljen Jeruzalem-Svetinje. Świetne widoki, kapitalne wino i jedzenie, wspaniała obsługa, tip-top.

Doskonałe wino odnajdziecie także w sąsiedniej winnicy Zidanica Malek. Gorąco polecam <3

Tak, wracałyśmy po ciemku. Tak, miałyśmy czołówki. Tak, miałyśmy już głównie z górki.

 

Dzień 3: Velika Planina, Solčavska Panoramska Cesta, Dolina Logarska

Pożegnałyśmy czule region winem płynący i przeniosłyśmy się na zachód, w Alpy Kamnicko-Sawińskie. Po 2,5h dojechałyśmy do Velika Planina czyli malowniczego płaskowyżu, pełnego pasących się krów (uważajcie pod nogi!), domków pasterkich i kapitalnego widoku na Alpy. To miejsce jest genialne!

Zostawiłyśmy samochód na parkingu Mackin Kot, uiszczając opłatę 10 euro gotówką i po 20 minutach delikatnej wspinaczki, dotarłyśmy do płaskowyżu. Można dostać się tutaj również kolejką (cena=20 euro), ale my zdecydowanie wolałyśmy spacer. Warto zarezerwować przynajmniej 2 godziny na miejscu, bo jest naprawdę przepiękne 🙂

Na miejscu można zjeść przepyszne rzeczy lokalnej produkcji. Polecam zwłaszcza sery, które można kupić w licznych chatach pasterskich. Dodatkowo, w gospodzie Zeleni Rob skosztowałyśmy wspaniałej, lokalnej potrawy Ričet – to gulasz na bazie kaszy pęczak. Polecajka!

Mój ulubiony spot to ta fantastyczna huśtawka! Genialne uczucie <3

W drodze powrotnej próbowałyśmy nieco skrócić trasę i skończyło się – a jakże – zgubieniem drogi i przeczołgiwaniem się pod liną pod napięciem, przeznaczoną dla bydła 😀 Za to widoki były przepiękne.

Z Velika Planina udałyśmy się na północ, w kierunku Doliny Logarskiej. Wyczytałyśmy, że można się tam dostać widokową drogą Solčavska Panoramska Cesta. Piękne widoki przez 21 kilometrów gwarantowane. Nie jest to natomiast łatwa trasa. Często gęsto droga asfaltowa zamienia się w szutr, zakręt goni zakręt, a trasa pnie się ostro w górę lub w dół. Jak to w górach 😉 Raz na jakiś czas zatrzymywałyśmy się, żeby podziwiać jakiś widok, jednak kilkanaście oficjalnych punktów widokowych, z których słynie ta trasa, było ogromnym rozczarowaniem. Najczęściej były to jakieś komercyjne miejsca, sklepy, knajpki, nie ma sensu specjalnie się do nich udawać. Dużo lepiej prezentowały się widoki po drodze 🙂

Trasa była piękna dopóki nie lunęła ściana deszczu – na tak nachylonych, pełnych zakrętów drogach – to naprawdę nie było przyjemne doświadczenie 😉

Po pokonaniu miliona zakrętów dotarłyśmy w końcu do Doliny Logarskiej. O tej porze (ok. 19:00) była kompletnie pusta, nikt nie pobierał też opłat za parking ani wejście. Myślę, że takie pustki tutaj to niecodzienny widok. Dolina ma długość 7km i można ją przespacerować, przejechać rowerem lub.. samochodem. Ze względu na późną porę i nadciągające nieprzyjemne chmury, wybrałyśmy tę ostatnią opcję.

Na końcu Doliny znajdziecie króciutki szlak nad wodospad Rinka. Nic spektakularnego, ale nie jestem też fanką wodospadów 🙂

 

Dzień 4: Trekking do schroniska Češka koča, Dolina Jezersko, Jezioro Bled

Dzięki sprzyjającej pogodzie, kolejnego dnia zdecydowałyśmy się na trekking do czeskiego schroniska (Češka koča)  na Spodnjich Ravnich. Jednak dzień zaczęłyśmy od wizyty nad urokliwym Plansarsko Jezero, gdzie zatrzymałyśmy się na kawę.

Szlak zaczyna się w Dolinie Jezersko, gdzie możemy zostawić samochód na tym parkingu. Czeka nas ok. 8km trasy i 500 metrów przewyższeń. Niestety, szlak jest nieźle oznaczony, ale brakuje znaków w kluczowych momentach. Trzeba być bardzo czujnym, bo czasami czerwone koło było widoczne z drugiej strony drzewa.. My też zgubiłyśmy trasę i tylko dzięki ślepemu przypadkowi spotkałyśmy ludzi, którzy powiedzieli nam, że powinnyśmy były zboczyć ze ścieżki i skręcić w prawo kilkaset metrów wcześniej..

Pierwszy kilometr to mozolna wspinaczka w górę przez las. Większość przewyższeń pokonujemy właśnie na tym odcinku.

Później trasa na jakiś czas się wypłaszcza. Jednak najciekawszy i najpiękniejszy jest ostatni odcinek – to część z dużą ekspozycją (nie polecam osobom z lękiem wysokości) i pięknymi widokami. Po drodze zdarzają się  drabinki i liny, ułatwiające wspinaczkę po śliskich skałach. Podłoże jest dość trudne – pełno tam kamieni więc łatwo się poślizgnąć i stracić równowagę – trzeba być bardzo czujnym, zwłaszcza w drodze powrotnej.

Po 1,5h wędrówki czeka nas nagroda w postaci schroniska <3

Genialne! <3

W schronisku skosztowałyśmy przepyszną Jotę, czyli zupę smakującą jak kwaśnica, oraz strudel jabłkowy – specjalności regionu. Ta jota to jedna z najlepszych rzeczy jakie zjadłam w trakcie całego wyjazdu <3

Po zasłużonym odpoczynku, wyruszyłyśmy w trasę powrotną. Na końcu trasy znajduje się najpiękniejszy widok na Dolinę Jezersko <3

Nadeszła pora pożegnać się z Alpami Kamnicko-Sawińskimi i dalszą podróż na zachód w stronę Triglavskiego Parku Narodowego i Alp Julijskich.

Po drodze podjechałyśmy do słynnego Kościoła św. Primusa i Felicjana we wsi Jamnik. Końcówka trasy to ostre zakręty i podjazdy, a żeby pokonać ostatni kilometr i gdzieś zaparkować, musiałyśmy złamać zakaz 🙁

Na miejscu zastałyśmy takie towarzystwo!

Popołudniu udało nam się dotrzeć nad Jezioro Bled czyli absolutnej wizytówki Słowenii. Pierwsze wrażenia były okropne – koszmarne tłumy ludzi, samochody stojące w ogromnym korku do wyjazdu, multum ludzi plażujących na skrawku trawy tuż przy ruchliwej ulicy.. okropność.

Wszystko zmieniło się po 19:00 gdy miasteczko zaczęło pustoszeć, a kolory nabrały głębi. Okazało się, że Jezioro faktycznie ma coś w sobie i jest czymś więcej niż turystycznym kurortem.

Najbardziej charakterystyczny item tego miejsca to Kremna Rezina, czyli kremówka.

Natomiast moim absolutnym numerem jeden jest widok na Jezioro Bled z niewielkiego szczytu zwanego Ojstrica. Samo wdrapanie się na górę zajmuje kilkanaście minut, jednak nie zlekceważcie tej wspinaczki. To króciutki, ale jednak trekking. Za pierwszym razem poszłam tam w espadrylach – niestety nie przetrwały tej próby 😀

 

Dzień 5: Jezioro Bohijn, Wodospad Savica

Po tak intensywnych kilku dniach przyszła pora na dzień relaksu. W tym celu udałyśmy się nad Jezioro Bohijn. Zaparkowałyśmy na jednym z parkingów na wschodniej stronie jeziora (najlepsza infrastruktura, najwięcej knajp) i spędziłyśmy przemiły dzień, chillując nad zaskakująco ciepłym alpejskim jeziorem. Bohijn jest zupełnie inne niż Bled, znacznie bardziej dzikie i z większą ilością miejsc do plażowania. Natomiast ciepły dzień przyciągnął wielu plażowiczów.

Popołudniu zdecydowałyśmy się na zobaczenie jeszcze jednej rzeczy w okolicy – słynnego wodospadu Savica, który znajduje się 10 minut jazdy samochodem od Bohijn. Jak większość tutejszych atrakcji, wstęp jest płatny (4 euro plus 5 euro za parking). Do wodospadu prowadzą schody, których przejście zajmuje ok. 15-20 minut.

 

Dzień 6: Wąwóz Vintgar, Jezoro Jasna, Rezerwat Zelenski, Planica

Kolejny deszcz przywitał nas deszczem i zachmurzeniem. Zamiast planowanego wypadu w góry, zdecydowałyśmy się na wizytę w ślicznym Wąwozie Vintgar.  W okolicy wąwozu znajduje się kilka parkingów, najlepiej jest zaparkować na parkingu przy Gostlina Vintgar, żeby ułatwić sobie drogę powrotną. Cena za każdy parking jest taka sama – 5 euro, a za wejście do Wąwozu – 10 euro.

Sam Wąwóz ma zaledwie 1,5 km więc jego przejście zajęło nam  ok. 40 minut. Pomimo wczesnej pory (9:30) było już wielu ludzi. Nie wyobrażam sobie co musi się dziać później. Zdecydowanie warto się tu zjawić wcześnie rano lub późnym popołudniem.

Na końcu dotarłyśmy do charakterystycznego mostu.

Wąwóz można przejść tylko w jedną stronę. Po wyjściu z niego możemy albo wrócić na któryś z parkingów (kierują do nich znaki) lub zrobić pętelkę żółtym szlakiem (ok. godziny).  Zdecydowałyśmy się na tę drugą opcję i bardzo polecamy 🙂

Tak dobrze zaczęty dzień, postanowiłyśmy kontynuować wycieczką na północ Słowenii. Zaczęłyśmy od malutkiej wioski Srednji Vrh (30 mieszkańców!), z której roztacza się przepiękny widok na Alpy Julijskie.

Następnie wylądowałyśmy nad Jeziorem Jasna, które jest znacznie spokojniejsze i mniej oblegane niż Bled i Bohijn. Bez problemu zaparkowałyśmy i zrelaksowałyśmy się w pięknych okolicznościach przyrody.

Kolejnym miejscem, które odwiedziłyśmy był urokliwy Rezerwat Zelenci. Przy wejściu do rezerwatu znajduje się knajpa, gdzie zjadłyśmy obiad, a nastepnie udałyśmy się na króciutki spacer 🙂

Będąc w okolicy nie mogłyśmy nie zawitać i pod słynną Planicą!

Usatysfakcjonowane z tak dobrze spędzonego dnia, wróciłyśmy nad Jezioro Bled (spędziłyśmy kilka nocy śpiąc w okolicy, bo to doskonała baza wypadowa – polecam Camping Garden Park) i dość spontanicznie zdecydowałyśmy się na rejs łódką po jeziorze 😉

Łódkę można wypożyczyć w kilku miejscach w cenie 25 euro za godzinę, alternatywą jest SUP lub kajak.  Ze względu na spory wiatr, w Pletna Boat and Sup Rentals odradzono nam wyprawę łodką na własną rękę i zaproponowano w alternatywie zorganizowany rejs (15 euro za osobę). Rejs był bardzo krótki, ale przepiękny! Podziwianie Jeziora z tej perspektywy było doświadczeniem, które bardzo Wam polecam!

Po ok. 15 minutach dotarłyśmy do wysepki, znajdującej się na Jeziorze, gdzie miałyśmy 45 minut czasu przez wyruszeniem w drogę powrotną. Na wysepce znajduje się jedynie kościół oraz kawiarnio-lodziarnia.

Podobno gdy jakaś para młoda bierze tutaj ślub, pan młody musi wnieść pannę młodą na rękach po tych 99 stopniach 😉

Wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było z naszym rejsem. Jednak żeby wykorzystać ten dzień jeszcze bardziej, wpadłyśmy na pomysł, żeby jeszcze raz wspiąć się na Ojstricę. I to była super decyzja, bo widoki w innym świetle słonecznym były jeszcze lepsze niż ostatnio!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *