Mniej więcej w połowie naszego wyjazdu na workation przypada dzień, w którym przenosimy się na Korsykę. Żeby się tam dostać, przyjeżdżamy do miejscowości Santa Teresa di Gallura (to jedno z 3 miejsc na Sardynii, z którego odpływają promy na Korsykę, natomiast jedyne, z którego dopłyniemy tam w zaledwie godzinkę). Naszym kierunkiem jest korsykańskie Bonifacio.

Część ekipy jedzie zatankować i oddać wypożyczone samochody (opcja transportu samochodów pomiędzy krajami nie była opłacalna), a reszta ogarnia bilety na prom. Cieszymy się, że  nie kupiliśmy ich zawczasu, bo rozkłady jazdy dość mocno rozmijają się z rzeczywistością, a i z samochodem schodzi dłużej niż przewidywaliśmy. Sam bilet to koszt ~60 euro w dwie strony.

Na start jesteśmy poproszeni o wypełnienie dokumentów, umożliwiających przekroczenie granicy (Korsyka należy do Francji). Są w języku francuskim, więc musimy się nieźle nagimnastykować, żeby coś wypełnić. Nie wiemy jeszcze, że nikt nie będzie tych dokumentów sprawdzać 😉

 

W końcu udaje się – płyniemy!

Sama podróż trwa – zgodnie z planem – ok. godziny. Momentami jest dość zatrważająco, gdy fale bujają promem jak gdyby był małym stateczkiem.. Na horyzoncie majaczy kontur Korsyki, który z czasem staje się coraz wyraźniejszy, aż dostrzegamy klify, z których słynie Bonifacio.

 

  1. Bonifacio

Myślę, że dla samych widoków warto wybrać prom na linii Santa Teresa – Bonifacio. Prom wysadza nas w centrum, gdzie czeka nas druga część rozrywki – dostanie się na lotnisko, żeby odebrać zarezerwowane samochody (nie udało się wypożyczyć niczego w pobliżu centrum). Poza sezonem na lotnisko da się dojechać wyłącznie taksówką, która krzyczy sobie 50 euro za taką przyjemność 😮 Część ekipy jedzie na lotnisko (biorąc pod uwagę ogromne problemy z taksówką, całość zajmuje ok. 2h), a druga część pilnuje bagaży i zwiedza miasteczko. Tak wygląda nasz cygański dobytek:

A tak samo Bonifacio

Warto też przejść się na samą górę miasteczka, żeby pochodzić po klifach, które widzieliśmy z poziomu promu. Żeby tam dotrzeć, najlepiej wpisać w wyszukiwarkę „U Diu Grossu”. Czeka nas piękny, widokowy spacer w zupełnej ciszy 😉

Gdy Panowie wracają w końcu z samochodami, pakujemy dobytek i ruszamy w drogę do stolicy wyspy – Ajaccio. Bardzo długo szukaliśmy noclegu na Korsyce, który będzie zlokalizowany w optymalnym miejscu – wyspa jest dość spora, a ze względu na bardzo kręte drogi, nie jesteśmy w stanie pokonywać dużych odległości tak sprawnie jak na Sardynii. Ajaccio okazało się najlepszym, choć nie idealnym, kompromisem. Czeka nas 2h drogi z deską z bagażnika wciśniętą na siłę z przodu 😉

Korsyka wita nas podwójną tęczą i pięknymi drogami, które są słynne w całej Europie!

Z kolei samo Ajaccio kompletnie nie przypada mi do gustu. To duże miasto, straszące widokiem blokowisk tuż nad morzem, przepełnione samochodami i głośne. Zdecydowanie najgorsze miejsce, które zobaczyliśmy w trakcie 3-tygodniowego workation, choć zdania były podzielone. Na szczęście nie zawitaliśmy do Ajaccio z myślą o zwiedzaniu miasta, a raczej o bazie wypadowej i pod tym kątem stolica spełniła swoje zadanie. Poniżej najładniejsze zdjęcia jakie udało mi się zrobić (jakoś nie miałam motywacji do robienia zdjęć ulicom pełnym aut i brzydkim blokom).

2. Lac de MELU & Lac de CAPITELLU

Pierwszy dzień na Korsyce postanawiamy spędzić w górach <3 Czeka nas trekking nad dwa jeziora, słynące ze swojej urody: Lac de Capitellu oraz Lac de Melu. Udajemy się trasę!

Coraz lepiej rozumiemy, dlaczego korsykańskie drogi słyną z zakrętów i pięknych widoków 😉

Aby dostać się do naszego celu, kierujemy się w stronę Wąwozu Restonica, słynącego z dróg dla kierowców o stalowych nerwach. Trasa jest przepiękna, ale ostatnie kilometry są tak wąskie, że nie mieszczą się dwa samochody. Dodajcie do tego masę ostrych zakrętów i pojawiające się znienacka krowy – nie ma lepszego miejsca, żeby poczuć prawdziwy korsykański klimat <3

Po mrożącej krew w żyłach podróży docieramy do knajpy Bergieres de Grotelle, gdzie udaje nam się jakimś cudem wcisnąć samochody 😀

Ruszamy w dwugodzinną trasę (na tym etapie jesteśmy jeszcze przekonani, że jest godzinna :D). Jest naprawdę zimno, jednak z każdym kolejnym krokiem robi się coraz cieplej (i piękniej), więc zrzucamy z siebie kolejne warstwy ciuchów. Krajobraz bardzo szybko robi się  wspaniały.

Trasa do pierwszego z jezior – Jeziora de Melu – nie jest zbyt skomplikowana. Konsekwentnie nabieramy wysokości, ale nie jest trudno. Mniej więcej na taki poziom trudności się przygotowaliśmy (przypominam, że większość z nas nie wzięła butów trekkingowych na wyjazd ;(). Nie wiemy jeszcze, że schody (również dosłownie :D) dopiero się zaczną..

Lac de Melu nie zachwyca, zdecydowanie mamy apetyt na więcej, dlatego kierujemy się w dalszą część trasy, ku Lac de Capitellu. Za chwilę okaże się, że poziom trudności diametralnie się zmiania – otóż czeka na przejście odcinkiem słynnego szlaku G20, uznawanego za najtrudniejszy w Europie.

No i zaczyna się 😉

Trasa jest na pewno znacznie bardziej wymagająca niż przewidywaliśmy i bez odpowiedniego obuwia również niezbyt bezpieczna, ale nie można jej odmówić uroku! Strome schody i łańcuchy sprawiają, że nie narzekamy na nudę 😀

Te 500 m przewyższenia naprawdę mnie zmęczyło, ale widoki na górze są całkiem zacne 😉

Po zasłużonym odpoczynku, rozpoczynamy niemal dwugodzinne zejście w dół, po drodze zaprzyjaźniając się z przepięknymi krowami. To jeden z momentów, kiedy obiecuję sobie nigdy więcej nie tknąć mięsa innego niż drobiowe.

Wracając do domu kilka razy zatrzymujemy się, żeby uwiecznić widoki po drodze. Korsyka jest zdecydowanie moim nr 1 jeśli chodzi o najbardziej zachwycające drogi i widoki w trasie. Choć osoby z chorobą lokomocyjną mogą mieć odmienne zdanie 😉

 

3. Cascadas de purcaraccia

Kolejny dzień wita nas pięknym słońcem, zupełnie niezapowiadającym serii niefortunnych zdarzęń, która nas czeka 😉 W planach mamy trekking do naturalnych basenów Cascadas de Purcaracia, a potem odpoczynek na najpiękniejszej korsykańskiej plaży. Oj, jak bardzo nie mamy pojęcia, że nie uda nam się zrezalizować żadnej z tych rzeczy 😉 Póki co, cieszymy się pięknymi widokami po drodze.

Proszę bardzo, rodzina dzikich świnek przybiegła nam na spotkanie!

Żeby nadać temu dniu trochę kontekstu, potrzebujecie wiedzieć, że Korsyka nie jest najpopularniejszym kierunkiem turystycznym i z tego względu stosunkowo ciężko jest znaleźć rzetelne informacje na temat części tras/punktów. Niezakupienie przewodnika po Korsyce było naszym drugim – zaraz po niezabraniu butów trekkingowych – błędem w trakcie planowania wyjazdu.

Dlatego dużo czasu zajmuje nam wygooglanie w jaki sposób trafić do basenów. W końcu się udaje i docieramy do parkingu obok Coll de Bavella, skąd czeka nas niespełna godzinny szlak na baseny. Szlak konsekwentnie pnie się w górę (a jeśli opada w dół, to tylko po to, żeby za chwilę znowu poprowadzić nas stromo przez górę).  Pokonujemy kolejne piętra, ostrożnie stawiając stopy – cała trasa polega na wspinaniu się po mniej lub bardziej stabilnych kamieniach.

Ten widok to mistrzostwo świata! Czy też przypomina Wam Władcę Pierścieni? 😉

W momencie warunki zmieniają się diametralnie. Piękna pogoda zamienia się w scenerię rodem z filmu grozy. Ogromna chmura osiada na szlaku i kompletnie psuje widoczność. Kontynuujemy marsz w nadziei, że to tylko chwilowe załamanie pogody.

Idziemy już 20 min niż przewidywał szlak, a końca nie widać. W końcu pada zasadne pytanie: „Czy na pewno wiemy gdzie idziemy?” i niepozostawiająca wątpliwości opowiedź „W sumie to nie wiem” 😀 Część ekipy chce iść dalej, część chce schodzić, zwłaszcza, że czujemy na skórze niepokojące krople deszczu. Postanawiamy się nie rozchodzić, pada decyzja: schodzimy.

Zaczyna padać na dobre. Schodzenie po śliskich od deszczu kamieniach bez odpowiednich butów jest dalekie od ideału. Mamy za sobą pierwsze poślizgnięcie i uszkodzony nadgarstek – zabawa jest przednia.. 😉 Widok parkingu przynosi ogromną ulgę. Gdy docieramy do samochodów, słońce wychodzi znienacka. Jesteśmy kompletnie przekomknięci, zziębnięci, zmęczeni – dzisiaj marzymy już tylko o powrocie do domu. Na szczęście jutro też jest dzień!

 

4. Plaga de Palombaggia

Kolejnego dnia jesteśmy mocno zmęczeni trekkingami, daltego postanawiamy spędzić trochę czasu na plaży. Jest ok. 20 stopni więc zapowiada się całkiem nieźle. Wybieramy podobno najpiękniejszą plażę na Korsyce, oddaloną od nas o ok. 3h jazdy krętymi drogami. Oby było warto!

 

Witają nas takie kochane osiołki!

Sama plaża jest przyjemna, ale daleeeko jej do tych sardyńskich.

Dodatkowo, woda jest zimna, a i słońce nie grzeje zbyt mocno. Po 2h przestajemy udawać, że da się plażować i zbieramy rzeczy. Postanawiamy dać kolejną szansę basenom naturalnych, niezrażeni wczorajszym fiaskiem.  No co Wam będę mówić, znowu się nie udaje 😀 Obieramy kierunek zgodny ze  znalezionymi współrzędnymi, jednak ostatecznie nie trafiamy na szlak.

W końcu zastaje nas zachód słońca, więc udajemy się z powrotem do domku. Kolejny dzień, który nas nie usatysfakcjonował 🙁

Serio, kupienie przewodnika po Korsyce byłoby najlepiej wydanymi pieniędzmi wyjazdu 😉

Przynajmniej po drodze mamy kolejną przygodę z lokalnymi zwierzętami 😉 Jeżdżąc po Korsyce musicie być przygotowani, że kozy, krowy, owce, świnie są dosłownie wszędzie – i myślę, że to jest fantastyczne doświadczenie!

 

5. Capo ROSSO

Po kilku dniach pobytu, Korsyka wciąż mnie nie zachwyciła. Moje wrażenie może uratować jedynie ostatni dzień. I… tak się właśnie stanie! Ostatni dzień na wyspie okaże się absolutnie fenomenalny 😉

Dzisiaj obieramy za cel zachodnie wybrzeże, i kierujemy się w stronę słynnego Wąwozu Spelunca. Po drodze jak zwykle spektakularne widoki.

Po drodze mijamy przepiękne francuskie miasteczka, które zachwycają swoją elegancją i kameralnością <3

Standardowy obrazek 😉

Dojeżdżamy do widokowego Wąwozu Spelunca (spelunca=nora, jama, słowem „speluna”). Sama droga przez wąwóz jest jedną z najambitniejszych na Korsyce. Za każdym razem, gdy z naprzeciwka pojawia się samochód, nasze serca lekko drżą. Zdecydowanie warto to przeżyć!

Najpiękniejszy odcinek Wąwozu ciągnie się od miejscowości Evisa do miejscowości Ota. Jadąc, uważamy na zwierzęta – to ich dom, my jesteśmy tutaj tylko gośćmi.

Cały czas jedziemy drogą D84, którą prowadzi nas aż do miejscowości Porto. Na zdjęciu ujęta Zatoka Porto.

Zmieniamy trasę na D81, która prowadzi do miejscowości Piana – to właśnie na odcinku Porto–>Piana  możemy podziwiać niesamowite formacje skalne, tzw. Calanques de Piana.

Żeby w pełni nacieszyć nimi oczy, udajemy się na króciutki (ok. 40 min w dwie strony) trekking szlakiem Chateau de Fort. Zatrzymujemy samochód na parkingu przy szlaku – znajdziecie go pod nazwą „Tete de Chien” – i ruszamy w krótką trasę.

Na miejscu czekają nas nieziemskie widoki <3

Już jest przepięknie, a jeszcze nie dotarliśmy do najważniejszego punktu dzisiejszego dnia – półwyspu Capo Rosso!

W końcu docieramy na „Parking Capo Rosso”, skąd zaczyna się 4-kilometrowy szlak. Czeka nas ok. 3km delikatnego (250m) zejścia w dół, tylko po to by następnie doświadczyć 1km dość forsownej (350m) wspinaczki w górę. A potem to samo zrobić w drugą stronę 😀 Nasz cel majaczy na zdjęciu:

Pierwsze kilometry są faktycznie bardzo proste. Konsekwentnie, ale powoli tracimy wysokość spacerując po puściutkiej, cichej trasie. Temperatura wskazuje na 27 stopni. Jest perfekcyjnie!

W trakcie drogi, tylko raz spotykamy się z rozstajem dróg i po krótkim zastanowieniu, wybieramy drogę prowadzącą w prawo ( (trasa na lewo prowadzi wybrzeżem i jest o ok. 20 minut dłuższa).

Widoki po drodze robią ogromne wrażenie!

Choć czasem znienacka atakują nas gałęzie 😀

Faktycznie, ostatni kilometr to męcząca wspinaczka. Na szczęście podłoże jest wygodne, to pierwszy trekking na Korsyce, podczas którego nie wspinamy się na czworakach.

No, prawie 😀

Pod koniec ciężko jest nie zgubić trasy, uważnie wypatrujemy ułożonych kupek kamyczów, które wskazują właściwy kierunek.

A na szczycie <3 Coś pięknego, najpiękniejsze miejsce całego wyjazdu!

Ostatni wieczór na Korsyce żegna nas burzą i pięknym zachodem słońca. <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *