Majorka zawsze kojarzyła mi się z rozrywką, imprezami i niemieckimi emerytami. Jednak po zrobieniu krótkiego researchu okazało się, że jedynie to ostatnie jest prawdą 🙂 Majorka oferuje turystom naprawdę wiele 🙂

Informacje praktyczne, porady, ciekawostki:

– dotarcie z lotniska –>  autobus do centrum Majorki (nr 1) odjeżdża kilka razy na godzinę. Przystanek znajduje się naprzeciwko terminala D, za parkingiem dla autobusów wycieczkowych. Koszt przejazdu do centrum do 5 euro i jedzie ok. 30 minut. Taksówka zabierze Was za 15 euro i w kilkanaście minut dowiezie do celu.

– pogoda –> pogoda była podobna do tej w Polsce, poza wiatrem, który jest typowy dla wysp. Zasada była prosta – gdy świeciło słońce i nie wiał wiatr, robiło się naprawdę ciepło. Gdy nie było słońca i wiał wiatr – było naprawdę chłodno. Dodajmy do tego kombinacje – jest słońce, jest wiatr oraz nie ma słońca i nie ma wiatru, i dostajemy naprawdę zmienną i wybuchową mieszankę 🙂  Pogoda zmieniała się w zasadzie co chwilę, więc codziennie zabierałam ze sobą masę rzeczy, które na przemian wkładałam i ściągałam. Podsumowując: mogłoby być nieco cieplej i mniej zmiennie, a Ryanair mógłby mieć większy bagaż podręczny 🙂

– waluta i ceny –> euro, ceny porównywalne do Malty, zauważalnie wyższe niż we Włoszech. Za pobyt w restauracji można liczyć średnio 13-20 euro/osobę (+ napiwek). Drinki całkiem rozsądnie– ok. -6 euro. Kawa przepyszna i naprawdę tania (ok. 1,5-2 euro za białą kawę/cappuccino). Dość znaczną cześć wydatków stanowiła komunikacja, za bilety do innych miejscowości płaciłyśmy od 9 do 16 euro w dwie strony.

– komunikacja –> na Majorce istnieje podział na autobusy miejskie (FMT, koszt jednorazowego biletu to 1,6 euro) oraz podmiejskie (TIB).

Palma jest dość dobrze skomunikowana z reszta Majorki, można się stąd dostać w zasadzie wszędzie, przez co zrezygnowałyśmy z wypożyczenia samochodu. FATAL MISTAKE.

Każdy dzień wyglądał mniej więcej tak: najpierw trzeba się dostać z hotelu do Estacio Intermodal (odpowiednik naszego Dworca Głównego, z którego odjeżdżają wszystkie autobusy do innych miast; uwaga: żeby dostać się na stację, trzeba zjechać ruchomymi schodami w dół, tam znajdziecie wszystkie autobusy), co okazuje się być za każdym razem problematyczne – albo autobus, który pokazuje google maps aktualnie nie kursuje, albo nie przyjeżdża, albo się okropnie spóźnia, etc.. W rezultacie codziennie miałyśmy swoją porcję joggingu, także forma po powrocie jest 🙂 Gdy dobiegałyśmy do dworca głównego, okazywało się, że albo autobus wyjeżdża już z wysepki i się dla nas nie zatrzyma, albo kolejka jest taka, że nie mieścimy się do pojazdu (kierowcy przyjmują tyle osób, ile miejsc siedzących, bez wyjątku). Kolejny autobus odjeżdża za 2h. I tak mija pół dnia 🙂

– nocleg–> wybrałyśmy Hotel Palma Bellver, który znajdował się w zachodniej części wyspy nad portem. Hotel był absolutnie genialny 🙂 Na szczególne brawa zasługują śniadania, które były bardzo różnorodne i bogate w dania kuchni majorkańskiej. W Hotelu można było skorzystać z siłowni (gdyby był na to czas i energia) oraz zewnętrznego basenu (gdyby była pogoda) :). Lokalizacja była wspaniała pod kątem widoków (tuż nad portem) oraz trasy, jaka prowadziła z Hotelu do Katedry (te palmy!), jednak ze względu na sąsiedztwo trzypasmowej ulicy, w pokoju było zwyczajnie głośno.

Być może bardziej przypadnie Wam do gustu któryś z wielu hoteli, zlokalizowanych przy Platja de Palma (w okolicy Akwarium). Plaża znajduje się na wysokości lotniska, jednak dojazd do centrum jest fantastyczny – kilkanaście minut bezpośrednim autobusem (to dużo szybciej niż z naszej lokalizacji – choć Hotel Palma Bellver znajduje się stosunkowo blisko centrum, to dojechanie tam zajmuje tyle samo co przejście na nogach, ze względu na niezliczoną ilość sygnalizacji świetlnych – są na każdym skrzyżowaniu). Hotele przy plaży wydają się być w takim wypadku sensownym pomysłem no i, hej!, jakie tam są widoki 🙂

– Majorka jest naprawdę, naprawdę czysta! Tylko raz zobaczyłyśmy taki obrazek jak poniżej, a kolejnego dnia nie było po nim żadnego śladu!

– ludzie – o dziwo, wcale nie spotkałyśmy wielu serdecznych, pomocnych, uśmiechniętych Hiszpanów (ale Ci, których spotkaliśmy, byli przekochani!). Najlepiej sprawdziłoby się tutaj hasło: „Jestem koniem, nie mogę Ci pomóc”. Nie mam czasu, nie wiem, nie rozumiem, nie mówię po angielsku. Nie lepsi byli inni turyści. Walki o swoje miejsce w kolejce były niezwykle zaciekłe. Człowiek autentycznie wymiękał. Na przykład, gdy nagle przed Tobą w kolejce pojawiał się uprzejmie wyglądający Pan i niezbyt uprzejmym głosem informował Cię, że on tu czeka dłużej. Wtedy myślisz sobie, że przecież poczciwina na pewno nie wie, że Ty tutaj już czekasz pół godziny, więc informujesz:

– ale ja czekam tutaj od pół godziny.

-a ja od 30 minut.

BANG!

– jedzenie – na początku trafiałyśmy do samych kiepskich restauracji! Jedzenie było tłuste, ciężkie i dalekie od naszych wyobrażeń śródziemnomorskiej kuchni. Na szczęście 3-ego dnia wszystko się odmieniło (przestałyśmy słuchać google i tripadvisora) i miałyśmy szczęście trafić do kilku niesamowitych knajp! Sama kuchnia majorkańska nas nie zauroczyła, jednak owoce morza były cudowne, podobnie jak kawa, świeży sok z pomarańczy <3, czy Sangria 🙂  Kilka przykładowych majorkańskich dań i słodkości: pa amb oli, ensaimada, tarta de almendra, coca de patata i, oczywiście, paella – tę ostatnią całym sercem polecam!

Jeśli szukacie konkretnych knajp, te mogę Wam zdecydowanie polecić:

  • Alcudia – Restaurant Sa Plaça

  • Palma – S’Olivera

  • Palma – Pizzeria Il Colloseo

  • Palma – Trattoria Michelangelo

  • Palma – Sa Gelateria

A jeśli będziecie chcieli spróbować czegoś NAPRAWDĘ ekstra – szukajcie tego miejsca. W Mercat Municipal de Santa Catalina znajdziecie niesamowitą ilość serów, szynek dojrzewających, owoców morza, świeżych owoców. Bajka!

Zapraszam na drugą część opowieści o Majorce – już niebawem! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *