I zaczęło się! Pierwszym celem była Francja.

Paryż

Najdroższy w całej mojej podróży, jak się miało okazać, hostel, przywitał mnie w opłakanym stanie. 6-te piętro, miniaturowy pokój z 3-piętrowym, chwiejącym się, łóżkiem, za prysznic służyła dziura w ścianie.. Wyniosłam się następnego dnia. Żałuję, że nie zrobiłam żadnego zdjęcia 🙂

W Paryżu najbardziej spodobała mi się ciekawa architektura oraz piękne zielone miejsca (Ogrody Luksemburskie, Place de Vosges).

Zwłaszcza zauroczył mnie odkryty przypadkiem Parc des Buttes Chaumont, który z pewnością nie był najpopularniejszą atrakcją turystyczną.

Dech w piersiach z pewnością zapierał widok Wieży Eiffel’a o zmroku. Mnóstwo ludzi siedziało na ogromnym trawniku przed Wieżą, trzymając w ręku butelkę wina lub szampana (tak, we Francji można pić w miejscach publicznych) i podziwiając zapalające się światła Wieży. Coś wspaniałego ! 🙂

Jednak ta atrakcja kosztowała mnie nieprzyjemną przygodę: gdy było już po zmroku i chciałam wrócić do hostelu, okazało się, że pobliska linia metra była umiejscowiona jedynie na mapie – w rzeczywistości zamknięto ją dawno temu! Po nieudanych poszukiwaniach i zasięgnięciu informacji u lokalnych osób, wsiadłam w pociąg, który powinien był doprowadzić mnie do stacji pasującego mi metra. Nauczona, że tej mapie nie ma co wierzyć, o drogę do wymienionego metra zapytałam dwóch Francuzów. Najwidoczniej poprowadzili mnie źle, bo kolejne 40 minut spędziłam na poszukiwaniu stacji… I po raz kolejny okazało się, że mapa nie do końca odzwierciedla rzeczywistość. Było ciemno, pusto i przerażająco. Na szczęście udało mi się spotkać parę miłych Brytyjczyków, którzy sami z siebie zaoferowali pomoc. I w ten sposób uświadomili sobie, że oni także się zgubili w plątaninie uliczek 😀 Nie wiem jak, ale w końcu znaleźliśmy tę stację i w ten sposób po prawie 2 godzinach prób dotarłam do domu. Nigdy więcej w trakcie całego eurotripa nie wyszłam sama po zmroku.

Paryż jest dla mnie przereklamowany. Miasto jest naprawdę brudne, przez kilka dni mojego pobytu prawie wciąż padał deszcz (to pewnie najbardziej wpłynęło na moją opinię)  i ciężko mi było znaleźć przyjaznych ludzi. Jedyną ciekawą osobą, mieszkającą we Francji był, poznany zupełnie przypadkiem, Amerykanin, który rezydował tu już od kilku lat. Oprowadził mnie po najciekawszych pubach w Red Light District, pozwolił zakosztować wódki ze świeżej bazylii (mniam!) i pokazał klub Karaoke, w którym występowało się na… prawdziwej scenie. Ja się nie odważyłam 😀

Taka to była pogoda…

Parę faktów o Paryżu/Francji:

– na ulicy naprawdę można spotkać mnóstwo ludzi z bagietkami 😉

– we Francji – jeżeli nie jedzie żaden pojazd – możesz przechodzić na czerwonym świetle! Choćby policja stała zaraz obok. Cóż za cudowna oszczędność czasu! 🙂

– w Paryżu mieszka mnóstwo kolorowych ludzi, którzy jednak uważani są za gorszy naród. Paryżanie uważają, że są złodziejami i oszustami. Właśnie kolorowych ludzi można najczęściej spotkać w metrze lub wykonujących najcięższe prace, typu sprzątanie.

Strasbourg

Kiedyś był miastem niemieckim, stąd mało francuska nazwa 🙂

Do Strasbourga przyjechałam nocnym autobusem, który miał dojechać o 5:00. Dojechał o 4:00 rano, a więc godzinę przed pierwszym tramwajem. Znowu po ciemku, musiałam iść na nogach do hotelu (hotelu, bo hosteli w Strasbourgu raczej nie ma). Na szczęście Francja nie jest chyba tak niebezpieczna jak Polska 🙂 W hotelu przywitał mnie najbardziej ponury recepcjonista w moim życiu. Szybko opowiedział mi, jak bardzo nienawidzi tego hotelu, miasta, swojej pracy i życia. Kiedy wyraziłam swoje zrozumienie jako ex-recepcjonistka, szybko odnaleźliśmy wspólny język i tak zostałam poczęstowana pysznym śniadaniem i przyjemnie gawędziliśmy aż do końca jego zmiany 😉

Strasbourg, pomimo nieustannego deszczu, jest uroczy. To małe miasteczko o bardzo ciekawej zabudowie. Nie ograniczyłam się do ścisłego centrum, wędrowałam gdzie się da i każde miejsce zaskakiwało mnie swoją urodą 🙂 Hotele były naprawdę luksusowe i po głośnym i tłocznym Paryżu, bardzo przydało mi się kilka dni wyciszenia.

 

 

W końcu dotarłam do Szwajcarii, która także przywitała mnie deszczem 🙂 Rozpoczęłam od znajdującej się na północy Bazylei. W 2 godziny pokonałam 5 szlaków turystycznych – miasteczko okazało się być miniaturowe. Resztę dnia – z powodu deszczu i braku kolejnych atrakcji do zwiedzania – spędziłam w najprzytulniejszym hostelu w jakim byłam, mając za sąsiadki dwie Brytyjki, które nienawidziły Londynu 🙂

Następnego dnia wyruszyłam do Berna. Zauroczyłam się w górzystym krajobrazie, również malutkie centrum bardzo mi się spodobało. Żeby dostać się z mojego hostelu do centrum, można było skorzystać z kolejki, bo droga była tak stroma 😀

Kolejnym celem była Lucerna. I tu kolejna niemiła przygoda. Miasta w Szwajcarii były tak malutkie, że praktycznie nie korzystałam z komunikacji miejskiej – ze stacji pociągowej mogłam w parę minut dojść do hostelu. Tym razem miało być podobnie, ale okazało się, że za żadne skarby nie mogę znaleźć hostelu, a nikt nie słyszał o ulicy, na której miał się znajdować. Wykończona, dotarłam w końcu do sąsiedniej miejscowości i … okazało się, że hostel jest właśnie w niej! Takie małe oszustwo… ;] Do Lucerny mogłam na szczęście dojechać autobusem.

Sama Lucerna to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam! Górzysty krajobraz łączy się z pięknym jeziorem, a do centrum miasta prowadzą malownicze i wymyślne mosty. Na początku zwiedziłam słynny pomnik konającego lwa, później długo spacerowałam wzdłuż muru Museggmauer z dziewięcioma basztami . Następnie udałam się do starego miasta, po którym pewnie mogłabym chodzić godzinami, gdyby nie szalona ulewa. Następnego ranka okazało się, że w tym wilgotnym klimacie, ubrania nie chcą schnąć, więc założyłam ostatnie suche ciuchy, przeklinając w duchu niefortunną pogodę.

Kolejnym punktem na mapie była Lozanna – zupełnie nie po drodze, ale bardzo chciałam ją odwiedzić i… miałam rację. Kiedy tam dotarłam, po raz pierwszy od 9 dni na dłuższą chwilę zaświeciło słońce!! Uszczęśliwiona założyłam letnie ciuchy i pobiegłam nad Jezioro Genewskie, które wyglądem bardziej przypominało morze 😉  Nie dane mi było długo cieszyć się pogodą, bo oczywiście lunął deszcz 😛 Ale jeszcze tego samego dnia udało mi się zobaczyć całą piękną Lozannę – miasteczka w Szwajcarii są naprawdę malutkie. Na pochwałę zasługuje cudowny hostel z ogrodem, w którym czułam się niezwykle komfortowo.

Kilka ciekawostek na temat Szwajcarii:

– w Szwajcarii artykuły spożywcze są ok. 5 razy droższe niż w Polsce,

– pomiędzy miastami można kursować właściwie tylko samochodem i pociągami, które są w wyśmienitym stanie,

– najpopularniejszym – choć nie tanim – supermarketem jest Coop, można go znaleźć wszędzie 😉

– w Szwajcarii nie spotkasz wielu backpacker’ów – za drogo 😛

– w Szwajcarii są aż 4 języki urzędowe – francuski, niemiecki, włoski i retromański,

– w typowym supermarkecie cena wody jest równa cenie piwa. Zgadnijcie, co kupiłam, gdy został mi ostatni frank w kieszeni 😛

Po spędzenie kilku dni w Szwajcarii, ukochana Austria wydała mi się magicznie tania 😉 Pogoda w końcu uległa poprawie – na szczęście, bo wszystkie „ciepłe” ciuchy wciąż miałam mokre!

Na początku udałam się do Innsbrucka. Pierwsza niespodzianka czekała mnie już na recepcji – okazało się, że cały staff jest polski. Właścicielem jest Polka, która posiada kilka hosteli w całej Europie i otwiera je tylko w lipcu i sierpniu. Ściąga wtedy polską ekipę, która opiekuje się hotelem – sprząta, pracuje na recepcji, etc. Niezły pomysł na biznes, hmm? ;>

Powiem wprost: to był najlepszy hostel, w jakim byłam. Dysponował wszystkim, czego backpacker potrzebuje, a na dodatek atmosfera była znakomita 😉 Poznałam wielu ludzi, z którymi spędziłam przyjemny czas, nie tylko w Innsbrucku. W ciągu dnia widok rozciągający się z hostelu zapierał dech w piersiach, a wieczorami recepcjoniści wciąż stawiali na stole polskie wódki smakowe 😀

Sam Innsbruck uważam za jedno z piękniejszych miejsc, które widziałam – cudowna architektura, górzyste krajobrazy i przepiękne parki, przyciągające zarówno mieszkańców jak i turystów.

Następnie, zachęcona rekomendacją siostry, udałam się do Salzburga, w którym natychmiast się zakochałam. Wszystko tam było wspaniałe – stare miasto, ogrody Mirabelli, Twierdza Hochensalzburg, Pałac Hellbrun wraz z ogrodami wodnymi, ogromne zoo, w którym można głaskać zwierzęta :D, rejs statkiem, kolacja w greckiej knajpce, czy wycieczka kolejką linową na jeden z najwyższych szczytów. Jak widać, moja wizyta w Salzburgu była bardzo intensywna i mam nadzieję kiedyś tam wrócić!

Ale po kolei 🙂

Ogrody Mirabelli <3

Centrum

Zwłaszcza okolice na rzeką Salzach

 

Twierdza Hochensalzbur

Zoo

Pałac Hellbrun z wodnymi ogrodami

Kolejka linowa na Ultersberg

Niestety, dzień przed planowanym powrotem do Polski okazało się, że żadne autobusy kolejnego dnia nie odjeżdżają, podobna sytuacja z carpoolingiem , więc po długich poszukiwaniach byłam przekonana, że będę musiała przedłużyć swój pobyt, co było mi trochę nie na rękę. Na szczęście rano udało mi się ogarnąć dojazd (zwolniło się miejsce w czyimś samochodzie na carpoolingu), jednak odjazd był nie z Salzburga, a z Wiednia –  i w ten sposob po raz 3 w życiu odwiedziłam jedno ze swoich ulubionych miast.  Przez cały dzień spacerowałam po centrum wspaniałego Wiednia, rozkoszując się urokiem tego miasta, a około północy byłam już w bezpiecznym i spokojnym Krakowie 😉

Szczerze mówiąc, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie eurotripa. Z opowieści innych backapacker’ów odniosłam wrażenie, że to ciągła zabawa, spontaniczność, przygoda życia – rozumiem ich, bo z upływem czasu sama pamiętam tylko dobre chwile 😉 Ale w trakcie pierwszych dni obawiałam się, że szybko będę miała dość: potwornie ciężkiego plecaka, transportu z miejsca na miejsce, spania w wieloosobowych dormach na obcych łóżkach, ogarniania wszystkiego samej. Ale kolejne dni uczyły mnie samodzielności, odwagi, sprytu i kombinowania 😉 Kilka mitów backpacker’a, które obaliłam:

– eurotrip to czysta zabawa, jedziesz gdzie chcesz i robisz co chcesz –> tak, jeśli masz nieograniczone środki finansowe; przeciętny Polak jak ja musi naprawdę rozsądnie dysponować kasą i nie wydawać jej na liczne imprezy i atrakcje albo eurotrip skończy się po tygodniu 😛 BTW: nie spotkałam ani jednego Polaka backapackera, a sądząc po reakcjach innych – oni też nie.

zniżki studenckie –> funkcjonują cudownie w Polsce, ale zagranicą nie ma co na nie liczyć…

couchsurfing i carpooling oszczędzą Twoje pieniądze –> nieprawda. Są kraje, w których to jest bardzo popularne, ale w wielu państwach to zupełnie nie funkcjonuje.. Mnie udało się skorzystać z carpoolingu dwa razy – w Austrii.

– jeżeli jesteś podróżującą samotnie kobietą, pewnie zgwałcą Cię i zamordują –> jak widać nie 😀 trzeba na siebie uważać, ale pamiętaj, że generalnie ludzie chcą Ci pomóc! Nie każdy chce Cię skrzywdzić, po prostu miej głowę na karku 😉

– jak podróżować, to samotnie –> podróż w pojedynkę jest cudowna, ale oznacza także, że jeśli pojawi się jakikolwiek problem, jesteś zdany na siebie, więc rozważ czy to dobry pomysł dla Ciebie.

znalezienie transportu jest taaakie proste, mogę decydować z dnia na dzień –> nie. Jeżeli nie łapiesz stopa, transport będzie największym wydatkiem na eurotripie, lepiej jest mieć zaplanowaną podróż i zabookowane bilety.

Tyle o części pierwszej!! 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *